Wojciech Fortuna jest jedynym złotym medalistom olimpijskim z Polski. Złoto zdobył w Sapporo w 1972 r. skokiem na 111 i 87,5 m na skoczni K90.
Turniej Czterech Skoczni za nami. Ósme miejsce Kamila Stocha trudno uznać za sukces, a wyniki pozostałych Polaków za przyzwoite. Mamy kryzys?
Powiem mocniej: nie licząc Kamila, reszta polskich zawodników znalazła się w trzeciej lidze. Cofnęli się. Dlaczego? Moja odpowiedź jest taka: Kruczek plus Hula równa się bula.
Zaczął Pan bez ogródek.
Bo uważam, że Polakom potrzebny jest trener z autorytetem, taki jak Hannu Lepistoe. Trener, który wie, o co chodzi.
Kruczek nie wie?
Słyszę, kiedy mówi przed zawodami, że zna problem u konkretnego zawodnika, że już został wyeliminowany, a potem to się w ogóle nie sprawdza. Jak ci chłopcy mają wierzyć w to, co robią? Latem prawie wszyscy świetnie skakali na igelicie, ale nic z tego nie przełożyło się na zimę. Kruczek z Klimowskim to w Łabajowie mogą trenować, a nie kadrę A. Taka jest moja opinia.
Nie za surowa? To przecież oni w ubiegłym sezonie doprowadzili Stocha do pierwszych sukcesów w Pucharze Świata.
Proszę pana, Kamil to ma większy potencjał niż Adam Małysz. Nawet Lepistoe mówił o nim, że będzie wielki. Trzeba mu tylko trenera, który to z niego wydobędzie. Moim zdaniem do Turnieju Czterech Skoczni był, tak jak inni w kadrze, nieprzygotowany. Pogubił się, coś tam kombinowano, żeby to zmienić, ale nic nie wykombinowano. Popatrzmy na innych: przecież w porównaniu z ubiegłym sezonem cofnęli się o dwie klasy. Oni już przecież przegrywają czasem nawet z Kazachami i Estończykami.
Nie będzie lepiej?
Kamil może się jeszcze obudzi, w pozostałych nie wierzę. Sezon dla nich jest stracony. Nie winię ich za to, to są chłopcy, którzy coś potrafią. Taki Maciej Kot to powinien być już mistrzem świata. Ma piękny dojazd, wyjście z progu podobne jak u Morgensterna, a jak przychodzą zawody, wszystko zapomina i nie wie, co robić. Wie pan, kto by najbardziej przydał się w kadrze?
Zamieniam się w słuch.
Małysz. Jego bardzo brakuje. Nie mówię nawet o tym, żeby nadal skakał, ale miałem nadzieję, że zostanie chociaż dyrektorem sportowym w Polskim Związku Narciarskim. Adam zawsze dobrze wiedział, czego akurat potrzebuje, miał intuicję. Gdy coś nie grało, mówił, że chce pracować z Lepistoe, innym razem jechał do wujka Jana Szturca. Jak miał spadek formy, to wiedział, gdzie jej szukać. Teraz taki ktoś przydałby się przy reprezentacji.
Wilka do lasu jednak nie pociągnęło. Małysz wybrał zupełnie inną drogę.
Prawda, ale jak się do tej sprawy zabierano... Ktoś mu coś przez telewizję zaproponował. Moim zdaniem, ludziom z PZN nie zależało, żeby Adam tam pracował. No to poszedł w rajdy i w sumie dobrze zrobił.
I co? Pan teraz przerzucił się z oglądania skoków na Rajd Dakar?
Aż tak to nie, ale nasłuchuję, jak tam Adasiowi idzie. To jednak żółtodziób w rajdach, cudów zatem nie wymagajmy. Raptem w pół roku zrobił licencję, trenował tyle samo, to sukcesów od razu nie odniesie.
Widzę, że nieźle się Pan orientuje, co i jak.
Pewnie. Ja się sportem bardzo interesuję, śledzę. Skoki to oglądam od Kuusamo do Planicy, wszystko jak leci. Nawet kwalifikacje oglądam, bo muszę widzieć, co się dzieję. Studiuję to już 40 lat, zęby na tym zjadłem, więc się przyglądam. I mam swoje zdanie.
Powiem mocniej: nie licząc Kamila, reszta polskich zawodników znalazła się w trzeciej lidze. Cofnęli się. Dlaczego? Moja odpowiedź jest taka: Kruczek plus Hula równa się bula.
Zaczął Pan bez ogródek.
Bo uważam, że Polakom potrzebny jest trener z autorytetem, taki jak Hannu Lepistoe. Trener, który wie, o co chodzi.
Kruczek nie wie?
Słyszę, kiedy mówi przed zawodami, że zna problem u konkretnego zawodnika, że już został wyeliminowany, a potem to się w ogóle nie sprawdza. Jak ci chłopcy mają wierzyć w to, co robią? Latem prawie wszyscy świetnie skakali na igelicie, ale nic z tego nie przełożyło się na zimę. Kruczek z Klimowskim to w Łabajowie mogą trenować, a nie kadrę A. Taka jest moja opinia.
Nie za surowa? To przecież oni w ubiegłym sezonie doprowadzili Stocha do pierwszych sukcesów w Pucharze Świata.
Proszę pana, Kamil to ma większy potencjał niż Adam Małysz. Nawet Lepistoe mówił o nim, że będzie wielki. Trzeba mu tylko trenera, który to z niego wydobędzie. Moim zdaniem do Turnieju Czterech Skoczni był, tak jak inni w kadrze, nieprzygotowany. Pogubił się, coś tam kombinowano, żeby to zmienić, ale nic nie wykombinowano. Popatrzmy na innych: przecież w porównaniu z ubiegłym sezonem cofnęli się o dwie klasy. Oni już przecież przegrywają czasem nawet z Kazachami i Estończykami.
Nie będzie lepiej?
Kamil może się jeszcze obudzi, w pozostałych nie wierzę. Sezon dla nich jest stracony. Nie winię ich za to, to są chłopcy, którzy coś potrafią. Taki Maciej Kot to powinien być już mistrzem świata. Ma piękny dojazd, wyjście z progu podobne jak u Morgensterna, a jak przychodzą zawody, wszystko zapomina i nie wie, co robić. Wie pan, kto by najbardziej przydał się w kadrze?
Zamieniam się w słuch.
Małysz. Jego bardzo brakuje. Nie mówię nawet o tym, żeby nadal skakał, ale miałem nadzieję, że zostanie chociaż dyrektorem sportowym w Polskim Związku Narciarskim. Adam zawsze dobrze wiedział, czego akurat potrzebuje, miał intuicję. Gdy coś nie grało, mówił, że chce pracować z Lepistoe, innym razem jechał do wujka Jana Szturca. Jak miał spadek formy, to wiedział, gdzie jej szukać. Teraz taki ktoś przydałby się przy reprezentacji.
Wilka do lasu jednak nie pociągnęło. Małysz wybrał zupełnie inną drogę.
Prawda, ale jak się do tej sprawy zabierano... Ktoś mu coś przez telewizję zaproponował. Moim zdaniem, ludziom z PZN nie zależało, żeby Adam tam pracował. No to poszedł w rajdy i w sumie dobrze zrobił.
I co? Pan teraz przerzucił się z oglądania skoków na Rajd Dakar?
Aż tak to nie, ale nasłuchuję, jak tam Adasiowi idzie. To jednak żółtodziób w rajdach, cudów zatem nie wymagajmy. Raptem w pół roku zrobił licencję, trenował tyle samo, to sukcesów od razu nie odniesie.
Widzę, że nieźle się Pan orientuje, co i jak.
Pewnie. Ja się sportem bardzo interesuję, śledzę. Skoki to oglądam od Kuusamo do Planicy, wszystko jak leci. Nawet kwalifikacje oglądam, bo muszę widzieć, co się dzieję. Studiuję to już 40 lat, zęby na tym zjadłem, więc się przyglądam. I mam swoje zdanie.
I nie czuł Pan nigdy potrzeby, żeby tę wiedzę przekazać innym?
Kiedyś mi proponowali, żebym został trenerem, i dawali 800 złotych. Powiedziałem: "dziękuję", i zostałem taksówkarzem. Z czegoś trzeba było żyć. Dawne czasy. A teraz już dla mnie za późno. Tu trzeba młodych ludzi, sprytnych, takich jak Małysz. Przecież on potrafiłby wszystko załatwić. I trenerów, i sprzęt, jest przecież znany, lubiany w świecie sportów zimowych. Inaczej niewiele się zmieni, a my nadal będziemy słuchać przechwałek, że jest pięknie w skokach, że jest pięknie w biegach. A tak naprawdę to my nie mamy nic.
Za plecami Justyny Kowalczyk rzeczywiście jest pustka.
Święta prawda. Z Józkiem Łuszczkiem przy każdych zawodach z sobą rozmawiamy, analizujemy i on to by panu wiele ciekawych rzeczy na temat biegów naopowiadał. Ale to jest też tak, że ludzie ze środowiska nie chcą nas słuchać. Kiedyś Apoloniusz Tajner powiedział mi: "Wiesz Wojtku, to już nie jest takie skakanie jak kiedyś". Śmiać mi się chciało, bo co to niby znaczyło? Że się nie znam?
Jedno jest pewne: wasze skakanie było na pewno bardziej ekstremalne.
Niebezpieczniej było, racja. Bez kasków, smarów, tych wszystkich technologii, no i narty mieliśmy cięższe o dwa kilogramy. Ale skoki to skoki. Przecież widzę, czy ktoś ma dobry najazd, jakie ma odbicie, jaką sylwetkę w locie. Jednej rzeczy tylko nie zrozumiem ze współczesnych skoków, tej austriackiej matematyki, którą wprowadził Hofer. Nie pogodzę się z tym nigdy, że zawodnik, który skoczył pięć metrów dalej, dostaje ujemne punkty i przegrywa, bo miał wiatr w plecy, z boku czy w d... Albo to obniżanie belki w trakcie konkursów. To jest niesprawiedliwe i bez sensu. To była taka rewolucja zrobiona pod Austriaków, bo premiuje najlepszych. Choć jak najdalszy jestem od tego, żeby im tytuły zabierać. Nie ma co gadać, skaczą najlepiej. Teraz w Turnieju było ich trzech na podium, a stać ich na to, żeby zająć sześć pierwszych miejsc. Ja jednak mam nadzieję, że kiedyś zlikwidują te nieszczęsne współczynniki wiatru.
Działania Austriaków wzbudziły też kontrowersje podczas konkursu w Innsbrucku. W Polsce pojawiły głosy, że prowadzący po pierwszej serii Stoch w drugiej skakał w gorszych niż inni warunkach i w ten sposób został okradziony ze zwycięstwa. Pan podzielał to oburzenie?
Nie, nie było przecież aż takich strasznych warunków. To taki naciągany temat. Żeby wygrać, to trzeba skoczyć po zwycięstwo. Przed Turniejem w gazetach były tytuły: "Kamil bierze wielkiego szlema", "Kamil gotowy do zwycięstw". To go zdeprymowało.
To nie świadczy o nim dobrze, bo presja jest wpisana w zawód sportowca.
Kamil to jeszcze młody chłopak. A ma dar. Coś więcej niż Adam i coś więcej niż Ammann. Latem, na igelicie, potrafił pięknie odskakiwać rywalom na dziesięć metrów. On ma niesamowite odbicie na progu; kiedy trafia, to od razu odlatuje. Na luzie. Tego nie ma Simon, który pięknie wychodzi z progu, ale widać u niego to szarpnięcie, nie miał też tego Adam, bo u niego była nerwówka przy odbiciu. W Stochu więc cała nadzieja.
Kiedyś mi proponowali, żebym został trenerem, i dawali 800 złotych. Powiedziałem: "dziękuję", i zostałem taksówkarzem. Z czegoś trzeba było żyć. Dawne czasy. A teraz już dla mnie za późno. Tu trzeba młodych ludzi, sprytnych, takich jak Małysz. Przecież on potrafiłby wszystko załatwić. I trenerów, i sprzęt, jest przecież znany, lubiany w świecie sportów zimowych. Inaczej niewiele się zmieni, a my nadal będziemy słuchać przechwałek, że jest pięknie w skokach, że jest pięknie w biegach. A tak naprawdę to my nie mamy nic.
Za plecami Justyny Kowalczyk rzeczywiście jest pustka.
Święta prawda. Z Józkiem Łuszczkiem przy każdych zawodach z sobą rozmawiamy, analizujemy i on to by panu wiele ciekawych rzeczy na temat biegów naopowiadał. Ale to jest też tak, że ludzie ze środowiska nie chcą nas słuchać. Kiedyś Apoloniusz Tajner powiedział mi: "Wiesz Wojtku, to już nie jest takie skakanie jak kiedyś". Śmiać mi się chciało, bo co to niby znaczyło? Że się nie znam?
Jedno jest pewne: wasze skakanie było na pewno bardziej ekstremalne.
Niebezpieczniej było, racja. Bez kasków, smarów, tych wszystkich technologii, no i narty mieliśmy cięższe o dwa kilogramy. Ale skoki to skoki. Przecież widzę, czy ktoś ma dobry najazd, jakie ma odbicie, jaką sylwetkę w locie. Jednej rzeczy tylko nie zrozumiem ze współczesnych skoków, tej austriackiej matematyki, którą wprowadził Hofer. Nie pogodzę się z tym nigdy, że zawodnik, który skoczył pięć metrów dalej, dostaje ujemne punkty i przegrywa, bo miał wiatr w plecy, z boku czy w d... Albo to obniżanie belki w trakcie konkursów. To jest niesprawiedliwe i bez sensu. To była taka rewolucja zrobiona pod Austriaków, bo premiuje najlepszych. Choć jak najdalszy jestem od tego, żeby im tytuły zabierać. Nie ma co gadać, skaczą najlepiej. Teraz w Turnieju było ich trzech na podium, a stać ich na to, żeby zająć sześć pierwszych miejsc. Ja jednak mam nadzieję, że kiedyś zlikwidują te nieszczęsne współczynniki wiatru.
Działania Austriaków wzbudziły też kontrowersje podczas konkursu w Innsbrucku. W Polsce pojawiły głosy, że prowadzący po pierwszej serii Stoch w drugiej skakał w gorszych niż inni warunkach i w ten sposób został okradziony ze zwycięstwa. Pan podzielał to oburzenie?
Nie, nie było przecież aż takich strasznych warunków. To taki naciągany temat. Żeby wygrać, to trzeba skoczyć po zwycięstwo. Przed Turniejem w gazetach były tytuły: "Kamil bierze wielkiego szlema", "Kamil gotowy do zwycięstw". To go zdeprymowało.
To nie świadczy o nim dobrze, bo presja jest wpisana w zawód sportowca.
Kamil to jeszcze młody chłopak. A ma dar. Coś więcej niż Adam i coś więcej niż Ammann. Latem, na igelicie, potrafił pięknie odskakiwać rywalom na dziesięć metrów. On ma niesamowite odbicie na progu; kiedy trafia, to od razu odlatuje. Na luzie. Tego nie ma Simon, który pięknie wychodzi z progu, ale widać u niego to szarpnięcie, nie miał też tego Adam, bo u niego była nerwówka przy odbiciu. W Stochu więc cała nadzieja.
Na co?
Że doczekam olimpijskiego złota w skokach. Czekam już na nie czterdzieści lat i jeśli Kamil nie wygra w Soczi, to ja już następnych czterdziestu mogę nie przeżyć. W końcu mam sześćdziesiątkę na karku. Na drużynę nie liczę, nie doczekamy się tu sukcesów.
A w konkursach mieszanych, męsko-damskich? Latem mają być pierwsze takie konkursy.
Ha, ha, to zabawa, ale może być.
To już nie zabawa, kobiety wystartują na igrzyskach.
Nie mam nic przeciwko. Niech skaczą. Za moich czasów też skakałem z jedną kobietą w Szczyrbskim Plesie. To była Norweżka, na imię miała Anita. Latała ponad sto metrów, ale z pełnego rozbiegu.
Może więc jak nie Stoch, to w Soczi wyskoczy nam jakiś Małysz w spódnicy?
Jestem sceptyczny, bo proszę spojrzeć, co się dzieje. Niby istnieją programy naprawy skoków, niby mamy najpiękniejsze skocznie na świecie, w Zakopanem, Szczyrku, Wiśle, ale ilu my tych skoczków na poziomie mamy. Pięciu, sześciu. Za moich czasów to, żeby wystartować w mistrzostwach Polski, musiałem w swoim klubie przechodzić kwalifikacje. Stu pięćdziesięciu chłopa nas tam trenowało. W Zakopanem co tydzień były zawody, które oglądało nawet po dwadzieścia tysięcy ludzi. Przychodzili na skocznię prosto z kościoła, modlitewniki im z kieszeni wystawały. A dziś mamy tylko ten jeden Puchar Świata w styczniu, a poza tym nic się nie dzieje.
Zawody PŚ na Wielkiej Krokwi już za dwa tygodnie. Będzie Pan?
Nie. Jeżdżę do Zakopanego w swoich sprawach, mamie zaświecić świeczkę na cmentarzu, rodzinę odwiedzić. Ale jak widzę na zaproszeniu na skoki pieczątkę "Burmistrz Zakopanego", to mi się scyzoryk w kieszeni otwiera. Wie Pan dlaczego?
Nie będę zgadywał.
Bo podczas mojej nieobecności, gdy byłem w USA dziewięć i pół roku, ówczesny burmistrz sądownie wymeldował mnie z mojego mieszkania. Donikąd. W 2003 roku. Dlatego ja w Zakopanem nie mieszkam [Fortuna wyprowadził się na Suwalszczyznę] i nie spieszy mi się, żeby tam bywać na salonach.
Że doczekam olimpijskiego złota w skokach. Czekam już na nie czterdzieści lat i jeśli Kamil nie wygra w Soczi, to ja już następnych czterdziestu mogę nie przeżyć. W końcu mam sześćdziesiątkę na karku. Na drużynę nie liczę, nie doczekamy się tu sukcesów.
A w konkursach mieszanych, męsko-damskich? Latem mają być pierwsze takie konkursy.
Ha, ha, to zabawa, ale może być.
To już nie zabawa, kobiety wystartują na igrzyskach.
Nie mam nic przeciwko. Niech skaczą. Za moich czasów też skakałem z jedną kobietą w Szczyrbskim Plesie. To była Norweżka, na imię miała Anita. Latała ponad sto metrów, ale z pełnego rozbiegu.
Może więc jak nie Stoch, to w Soczi wyskoczy nam jakiś Małysz w spódnicy?
Jestem sceptyczny, bo proszę spojrzeć, co się dzieje. Niby istnieją programy naprawy skoków, niby mamy najpiękniejsze skocznie na świecie, w Zakopanem, Szczyrku, Wiśle, ale ilu my tych skoczków na poziomie mamy. Pięciu, sześciu. Za moich czasów to, żeby wystartować w mistrzostwach Polski, musiałem w swoim klubie przechodzić kwalifikacje. Stu pięćdziesięciu chłopa nas tam trenowało. W Zakopanem co tydzień były zawody, które oglądało nawet po dwadzieścia tysięcy ludzi. Przychodzili na skocznię prosto z kościoła, modlitewniki im z kieszeni wystawały. A dziś mamy tylko ten jeden Puchar Świata w styczniu, a poza tym nic się nie dzieje.
Zawody PŚ na Wielkiej Krokwi już za dwa tygodnie. Będzie Pan?
Nie. Jeżdżę do Zakopanego w swoich sprawach, mamie zaświecić świeczkę na cmentarzu, rodzinę odwiedzić. Ale jak widzę na zaproszeniu na skoki pieczątkę "Burmistrz Zakopanego", to mi się scyzoryk w kieszeni otwiera. Wie Pan dlaczego?
Nie będę zgadywał.
Bo podczas mojej nieobecności, gdy byłem w USA dziewięć i pół roku, ówczesny burmistrz sądownie wymeldował mnie z mojego mieszkania. Donikąd. W 2003 roku. Dlatego ja w Zakopanem nie mieszkam [Fortuna wyprowadził się na Suwalszczyznę] i nie spieszy mi się, żeby tam bywać na salonach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz