piątek, 12 kwietnia 2013

Niecodzienny konkurs skoków

Fredrik Bjerkeengen oraz Kim Rene Elverum Sorsell wystąpili w oryginalnym konkursie pokazowym, zorganizowanym przez telewizję "Golden Goal" na skoczni Midtstubakken (HS 106). Konkurs polegał na oddaniu sków do celu.

Linie wyznaczające cel skoku zostały ustanowione na 25m, 40m oraz 100 metrze, a zwycięzcą został zawodnik, którego suma trzech odległości była najbliższa 165 m.

Konkurs wygrał Kim Rene Elverum Sorsell, którego wynik odbiegał od założonego o 16,5m. Fredrik Bjerkeengen był o siedem metrów gorszy.

"Oczywiście, to świetna sprawa, że mogę wziąć udział w takim przedsięwzięciu. Telewizja Golden Goal zadzwoniła do mojego Dyrektora Sportowego w Lillehammer z pytaniem o taką możliwość, a on rzecz jasna zgodził się. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ lubię wyzwania" - powiedział Bjerkeengen. Norweg uważa, że taka forma rozgrywania konkursów mogłaby być ciekawsza niż tradycyjne zawody na średnich obiektach. "Jeśli coś takiego pojawi się w kalendarzu Pucharu Świata, możecie na mnie liczyć. Uważam też, że jest to coś zdecydowanie bardziej atrakcyjnego niż typowe konkursy na średnich obiektach i byłoby to bardzo ciekawe" - dodał zawodnik.

Na podobny pomysł wpadli już w 2011 roku organizatorzy pożegnalnego benefisu Adama Małysza, jednak pogoda nie pozwoliła wówczas na rozegranie konkursu.

Obejrzyjcie sami, bo naprawdę jest to świetne. Rozbawiły mnie pozycje najazdowe w tych ostatnich skokach xd

środa, 27 marca 2013

Ile zarobili polscy skoczkowie?

Międzynarodowa Federacja Narciarska od 2009 roku wypłaca premie dla najlepszej "30" w konkursach Pucharu Świata we frankach szwajcarskich lub euro. Pieniądze są w większości wypadków wpłacane na konta bankowe zawodników siedem dni po zakończeniu rywalizacji. Jedynie drobne sumy skoczkowie otrzymują od razu po zawodach w kopercie. Od każdej sumy odprowadzany jest podatek, w zależności od tego jakie stawki obowiązują w danym kraju. Najwięcej potrąca się w Austrii, bo poza zwykłym podatkiem, jeszcze 20 procent jest przekazywane na Austriacki Związek Narciarski.

Nasi zawodnicy nie narzekają jednak na obecny system premiowania. - Przyjęło się już, że trzydziestu zawodników dostaje pieniądze oraz płaci się z tego podatek - mówi Piotr Żyła, który ma za sobą najlepszy sezon w karierze. Zawodnik Wisły Ustronianki z roku na rok więcej punktuje i więcej zarabia. W sezonie 2010/11 otrzymał z FIS-u za punkty w cyklu 12 700 franków szwajcarskich. W kolejnej edycji PŚ suma ta się podwoiła, a teraz zainkasował aż 57 500 CHF.

Lider kadry Kamil Stoch zarobił w PŚ trochkę mniej niż rok temu, ale odbił to sobie w mistrzostwach w Val di Fiemme. Za złoty medal indywidualnie i brąz w drużynie dostał od FIS około 32 tysięcy franków szwajcarskich.

Justyna Żyła: "Sodówka mu nie grozi"

MAGAZYN PS: Maciek Kot mówił nam jakiś czas temu, że mieszka podczas zgrupowań z pani mężem, bo Piotrek zawsze ma dobry humor. W domu też tak jest?
Justyna Żyła: Tak. Zawsze powtarza, że trzeba się cieszyć. Bo wszyscy żyją i są zadowoleni. I pyta: dlaczego masz smutną minę? Zawsze taki jest.

Nie ma gorszych dni?
Na pewno ma, ale są one związane ze skokami. Jeśli chodzi o życie rodzinne - nie. Stara się być zawsze dobrym duchem w naszym związku.

Często rozmawiacie o skokach?
Bardzo często. Nie da się tego tematu wyłączyć, nie ma takiej możliwości. Wraca z zawodów i żyje tym cały czas. Skoki są na drugim, jeśli nie nawet na pierwszym planie.

Z czym rywalizują?
Z dziećmi. Mam nadzieję, że one są jednak na pierwszym miejscu.

Pani się zna na skokach?
Coś tam o nich wiem. Oglądam zawody i żyję tym skakaniem, odkąd Adam (Justyna jest kuzynką Adama Małysza - przyp. red.) zaczął odnosić pierwsze sukcesy.

Mówi mu pani co zepsuł czy raczej tylko klepie po plecach?
Może to brzydko zabrzmi, ale mówię mu często: spinamy dupę i jedziemy dalej! Staram się go pozytywnie nakręcać.

Boi się pani kiedy Piotrek skacze?
W Planicy tak, boję się. Na normalnych skoczniach nie czuję lęku o niego. Mówi zawsze, żebym się nie bała, bo przecież może też skręcić nogę na schodach czy zabić się, jadąc autem.

Superpociecha.
Tak, super... A jeśli chodzi o skoki, to przecież trenuje od dziecka, więc mam nadzieję, że nie ma się czego bać.

Piotrek mówi jednak, że marzy o tym tak długim skoku, żeby go na końcu "poskładało".
Właśnie. I dlatego kiedy w czwartek w Planicy żona Łukasza Kruczka, Agata powiedziała mi, że Piotrek miał problemy na progu powiedziałam, że ja tam nie idę. Zapytała dlaczego, bo przecież Piotrek wie, co ma robić. Odpowiedziałam pytaniem czy słyszała o jego marzeniu. Wtedy przyznała, że już rozumie skąd moje obawy. Byłam jednak na skoczni. Ale przyznam szczerze: pikawa mocno pracowała, myślałam: "żeby tylko cały wylądował".

Była pani gotowa na to wszystko, co się wydarzyło na koniec sezonu? Zwycięstwo, miejsce na podium. Działo się!
Nie, zdecydowanie nie. Zawsze mówiło się o Adamie, czyli superskoczku i legendzie. A Piotrek stał się sławny przed największymi sukcesami. To było zawsze takie... On sam patrzył na Facebooka i się dziwił skąd tyle tych lajków. Według mnie on stoi obok tego wszystkiego i mam nadzieję, że dalej tak będzie. Sodówka mu nie grozi.

Kiedy słucha pani tych wszystkich jego wywiadów, to co pani myśli?
On to robi naturalnie, często pod wpływem adrenaliny po skoku. Zawsze taki jest. Ostatnio mój tata przyznał, że nigdy nie oglądał wywiadów z Piotrkiem, ale po wygranej w Oslo przejrzał całego Youtuba i powiedział, że już się nie dziwi, dlaczego tylu ludzi kibicuje Piotrkowi.

Pani mąż bywa poważny?
Nie przypominam sobie jakiejś sytuacji w ostatnim czasie, żeby tak było. Tak naprawdę bardzo go zdenerwować, on sam tak mówi, potrafię tylko ja. Też mam jakiś talent (śmiech).

Jak wam się żyje? Możecie spokojnie iść do kina?
Zupełnie zwyczajnie. Nikt nam nie przeszkadza.

To się może zmienić.
Oby nie.

Widziała pani z bliska co się działo z rodziną Małyszów. Pewnie żadnemu skoczkowi w takiej skali już się to nie przydarzy, ale w części pewnie tak.
Pamiętam sytuację, kiedy Karolina (córka Adama Małysza - przyp. red.) była mała. Adam czy Iza chcieli jej zrobić zdjęcie, a ona uciekała, bo była przerażona. Myślała, że to kolejni dziennikarze czy telewizja. Chciałabym tego za wszelką cenę uniknąć. To nic fajnego.

Tymczasem przed Piotrkiem wizyty w znanych programach i jego popularność będzie cały czas rosnąć...
Skoki bez mediów i całej otoczki nie byłyby takie jak teraz. On się w tym wszystkim chyba dobrze czuje. Tu nowa czapka, tam okulary. Ma jednak coś z showmena. Nas, jako rodzinę, ominie to z boku.

Ma pani z niego jakiś pożytek z domu? Ostatnio mówił, że po sezonie idzie w góry i pograć w piłkę.
Raczej tak. Choćby nie chciał, to dzieci i tak na niego wskakują. Kuba i Karolinka powtarzają tylko tata i tata. Mama mogłaby wyjechać na dwa miesiące i penie nie zauważyłyby tego... Chyba że trzeba zrobić obiad. A w góry pewnie wyciągnie Adama. Rok temu Piotrek na przykład wrócił z takiego wyjścia zadowolony, a Adam powtarzał tylko: "wody". Pytam dlaczego, a on, że "już nie może tak zasuwać".

Nie boi się pani tej aktywności męża? To groźne dla zawodowego sportowca.
Kiedyś tak, bałam się. Mówiłam mu, że skacze od dziecka i szkoda nabawić się głupiej kontuzji, grając w piłkę. Powiedział, że to jego hobby i dodatkowy trening. Walczyłam rok i spasowałam. Z nim się nic nie da zrobić. I tak mnie nie posłucha.

A w jakichś kwestiach da się go przekonać?
(długa cisza) Ostatnio przekonałam go w kwestii trzeciego dziecka. Powiedziałam, że nie dam rady i koniec. On chciał.

W tym sezonie wszystko ułożyło się też korzystnie finansowo. Piotrek mówił jednak, że już wyrósł z szaleństw.
Tak. Myślimy o budowie domu, bo mieszkamy w takim wielorodzinnym budynku. Na razie jednak jest dobrze, więc podchodzę do tego spokojnie.

Jakich szaleństw Piotra Żyły jeszcze nie znamy?
Najbardziej szaleje na weselach. W remizach i tym podobnych miejscach jest mistrzem. Dwa lata temu było wesele kuzynki. Byłam w ciąży z Karolinką i przypadła mi rola pilnującej towarzystwa, a Piotrek z Adamem biegali o drugiej w nocy wokół ronda. Wesoło było. Kolejna sytuacja związana z weselem to powrót do domu dziesięć kilometrów piechotą. Prosiłam go, żebyśmy szli do domu, a on uznał, że skoro wszyscy chcą go wyrzucić, to on wraca sam.

Nie sposób się nudzić.
No nie...

Da się porównać Piotrka i Adama?
Obaj są uparci. Chyba tylko tyle.

Podsumowanie sezonu przez Łukasza Kruczka

Przegląd Sportowy: Cieszy się pan, że sezon już się skończył?
Łukasz Kruczek: W zasadzie sezon nigdy się nie kończy. My w tym momencie jesteśmy już praktycznie przy kolejnym. Zaraz wchodzimy na pierwszy stopień przygotowań do nowego sezonu.

Kibicowanie wam to jak jazda kolejką górską.
Fajnie było, prawda?

Teraz szeroko się pan uśmiecha, ale na początku sezonu w Kuusamo tak nie było. 
Tam nikt się nie śmiał, ale nie było też załamania. Początek sezonu był faktycznie bardzo trudny, ale pokazaliśmy, że nie jesteśmy drużyną, która się poddaje. Dość szybko się podnieśliśmy. To chyba rekord świata w wyjściu z problemów.

Może nie zaczynajcie kolejnego sezonu od takiego kryzysu?
Dobrze by było. A spójrzmy na to inaczej - gdyby tak w Kuusamo zacząć czterema zawodnikami w trzydziestce i dwoma w dziesiątce? Rewelacja! Żeby jednak tak się stało, trzeba mieć od początku dobry sprzęt, a ściślej kombinezony. Teraz zaskoczyła nas kwestia doboru materiału, a także zmiana przepisów co do strojów.

Mimo wszystko za wami rekordowy sezon pod wieloma względami.
Punktów zdobytych przez zawodników w konkursach indywidualnych i drużynowych, czyli to co zalicza się do Pucharu Narodów, mamy najwięcej w historii. Pewne cele i marzenia, które miałem, ziściły się.

Uważam, że to pan jest największym wygranym tego sezonu.
Dla mnie bohaterami są zawodnicy, bo to oni startowali. My tylko jesteśmy swego rodzaju narzędziami, bo przecież trener nie skoczy. Jeśli pomysły nie spotkają się w parze z zawodnikiem, nic z tego nie będzie.

Wieczny optymista prezes PZN Apoloniusz Tajner mówi, że macie już nowe pomysły na nowinki sprzętowe.
Tak mówi? Fajnie.

A macie?
Są pomysły co i gdzie należy poprawić, gdzie można szukać jeszcze rezerw. Cudów się nie zrobi, jednak mamy pomysły na znalezienie dodatkowej odległości, może metr, może pół metra. Każdy detal trzeba rozważyć, żeby mogło być jeszcze lepiej. Nie powiem, gdzie szukamy pomysłów, bo za chwilę przeczytają to w Niemczech.

Kombinezony?
Te zawsze są ważne, to konik wszystkich ekip. Wiadomo, że tam jest najwięcej do zrobienia. Czekamy na nowe przepisy, będą lekkie modyfikacje w kombinezonach. Ważne będzie posiedzenie FIS w Zurychu. Nie sądzę, żeby zapadły tam decyzje o wielkich zmianach, ale na początku kwietnia będziemy wiedzieli, w którym kierunku iść.

Prezydent FIS mówił, że trzeba uprościć skoki. Może jednak nastąpią jakieś radykalne zmiany przed igrzyskami?
W tej sprawie było spotkanie w Lahti w gronie trenerów i zarządców skoków. Tam wszyscy stwierdzili, że nie ma potrzeby dokonywać zmian. Jest w porządku, a zbytnie uproszczenie mogłoby skomplikować sytuację. Chodzi przecież o sędziów, odstępstwo od telemarku, czyli rzeczy wpisane w historię tej konkurencji narciarstwa klasycznego. Nie wyobrażam sobie skakania bez telemarku. Ładnie wykończona próba to wisienka na torcie. Bez tego mielibyśmy "cupanie" kto dalej. Poszlibyśmy w kierunku sportów bardziej ekstremalnych.

Wracamy do naszej kadry. Słyszeliśmy, że wybieracie się na obóz regeneracyjny?
Nie wszystko jest jeszcze domknięte, ale chcemy zrobić to jeszcze w kwietniu, żeby udało się całkowicie zregenerować chłopaków. Chcę przystąpić do nowego sezonu w pełni sił. Sezon kończymy mistrzostwami Polski w Wiśle, a po nich będą jeszcze testy motoryczne. Trzeba zrobić je szybko, gdy chłopaki są w dobrej formie.

Ile wolnego dostaną?
Tyle będzie trzeba. Wiem, że to mało dokładna odpowiedź, ale wolnego praktycznie nie ma. Trzeba zmniejszyć napięcie związane ze startami, treningiem, wyjazdami, ale być jednocześnie cały czas aktywnym.

Latem będziecie często skakali?
Różnie. Ale na pewno będą zawodnicy mający w planach wiele startów. Chcemy ich też nauczyć wygrywać, bo to też sztuka. Co innego być liderem po pierwszej serii, a co innego zajmować 15. czy 20. miejsce.

To teraz poprosimy ocenić swoich zawodników.
Kamil zdobył mistrzostwo świata i to nie podlega żadnej dyskusji. Wywalczył podium w klasyfikacji generalnej PŚ. Mogę śmiało powiedzieć, że to był kolejny super sezon, bo osiągnął większość swoich celów. Podniósł się z dużego dołka, jaki miał latem.

Maciej Kot?
W zeszłym roku ustabilizował formę, ale dopiero w drugiej części sezonu. Teraz od początku do końca miał taką samą wizję swojego skakania i koncepcję tego, co robić na skoczni.

Piotr Żyła?
Jest jeszcze mało stabilny, ale w końcówce sezonu zaskoczył. Złapał czucie w locie, a to wcześniej nie było u niego regułą.

Za plecami tej trójki jest kilku chłopaków.
Dawid Kubacki zdobył pierwsze punkty i ma wielki udział w sukcesie drużyny w mistrzostwach świata. Krzysiek Miętus w zespole nie rywalizował, ale doskoczył do czołówki. Uważam też, że odrobinę lepszy sezon od poprzedniego miał Stefan Hula. Może nie widać tego w PŚ, ale miał dobre występy w Pucharze Kontynentalnym i dobry Turniej Czterech Skoczni. Jasiek Ziobro też zrobił duży postęp. Zresztą, mogę tak wymieniać długo, bo przecież juniorzy zdobyli medal mistrzostw świata. To był bardzo dobry sezon.

Polacy w nieco innej wersji

Niepowtarzalne wielkanocne króliki, koguty i Evo-kura zostały własnoręcznie pomalowane przez polskich skoczków narciarskich: Kamila Stocha, Piotra Żyłę, Stefana Hulę, Macieja Kota, Dawida Kubackiego i Krzysztofa Miętusa. Specjalnie przygotowane ozdoby trafią na wielkanocne aukcje charytatywne na rzecz Fundacji Herosi, które odbędą się w terminie 25-29 marca.

Skoczkowie z wielkim entuzjazmem podeszli do propozycji, własnoręcznie pomalowali unikalne figurki wielkanocne, nadając im niepowtarzalny charakter! Powstałe w ten sposób kolorowe wielkanocne króliki, kury, koguty dostępne są w edycji limitowanej, tylko w kilku unikalnych egzemplarzach. (fot. Fundacja Herosi)

niedziela, 24 marca 2013

Zwycięstwo Jurija Tepesa, Kamil Stoch na podium PŚ!

Jurij Tepes wygrał finałowy konkurs Pucharu Świata w Planicy, Słoweniec oddał skoki na odległość 217 i 214 metrów, za co otrzymał notę 425,5 punktu. Dla Tepesa to pierwsze zwycięstwo w karierze.

Na drugim miejscu zawody zakończył Rune Velta, Norweg po pierwszej serii i skoku na 207,5 metra zajmował szóste miejsce, ale w finale skoczył aż 217,5 metra i mógł się cieszyć z najwyższego miejsca w karierze. Na najniższym stopniu podium po lotach na odległość 218 i 212,5 metra stanął Peter Prevc. Tym samym Słoweńcy mogli się cieszyć aż dwoma zawodnikami na podium.

Tuż za pierwszą trójką uplasował się Noriaki Kasai. Weteran japońskich skoków uzyskał 207 i 217,5 metra. Piąte miejsce zajął Piotr Żyła. Nasz reprezentant po swoim pierwszym skoku (201,5 metra) zajmował dopiero 14. miejsce, ale w drugiej serii skoczył aż 216 metrów i wywalczył spory awans. Na szóstej pozycji sklasyfikowani zostali ex aequo Robert Kranjec oraz Denis Korniłow. Ósmy był Kamil Stoch, który po pierwszej serii (205,5 metra) plasował się na czwartym miejscu, ale w finale lądował bliżej (207 metrów) niż rywale i nie zdołał utrzymać lokaty. Czołową "10" zamknęli dwaj Niemcy - Severin Freund i Michael Neumayer.

Niezłe lokaty w finałowym konkursie wywalczyli również Maciej Kot i Dawid Kubacki. Maciek po skokach na 191 i 194 metry zajął 18. miejsce, a Dawid Kubacki, który osiągnął 189 i 190,5 metra był 21.

Kamil Stoch zajął w klasyfikacji Pucharu Świata ostatecznie trzecie miejsce. Kryształową Kulę drugi raz w karierze odebrał Gregor Schlierenzauer, który wyprzedził o ponad 600 punktów Andersa Bardala. Na wysokim 15. miejscu sezon zakończył Piotr Żyła, a 18. był Maciej Kot. Schlierenzauer był także najlepszy jeśli chodzi o loty narciarskie, za co otrzymał Małą Kryształową Kulę.

W Pucharze Narodów zwyciężyli Norwegowie, podopieczni Alexandra Stoeckla w ostatnim konkursie zdołali wyprzedzić Austriaków o zaledwie 6 punktów. Trzecie miejsce zajęli Niemcy, a reprezentacja Polski została sklasyfikowana na 5. miejscu.

sobota, 23 marca 2013

Słoweńcy wygrywają na ojczystej ziemi

Reprezentacja Słowenii odniosła zwycięstwo w konkursie drużynowym lotów narciarskich w Planicy. Gospodarze w ośmiu skokach zgromadzili notę 1561,8 punktu.

Na drugim miejscu konkurs zakończyli Norwegowie, a na najniższym stopniu podium stanęli Austriacy.

W ekipie Słowenii najdalej szybował Jurij Tepes, który lądował na 223. i 207. metrze. Mocnym punktem zespołu byli także Peter Prevc (219,5 i 204,5 metra) i Robert Kranjec (211,5 i 203,5 metra), a tylko nieznacznie od kolegów z drużyny odstawał debiutant Andraz Pograjc.

Norwegowie drugie miejsce zawdzięczają przede wszystkim dobrej postawie Rune Velty i Andreasa Stjernena. O sporym pechu może mówić natomiast Anders Bardal, który w pierwszej serii poszybował aż na 230. metr, ale podparł swój skok. To kosztowało jego i norweską drużynę wiele cennych punktów za styl, które w rezultacie nie pozwoliły Norwegom wygrać dzisiejszych zmagań. Skaczący w zastępstwie za Andersa Jacobsena - Kim Rene Elverum Sorsell był zdecydowanie najsłabszym punktem zespołu. Norwegia straciła do Słowenii 10,7 punktu, a trzecich Austriaków wyprzedziła o niespełna 5 punktów.

W zespole Austriackim wyróżniali się Martin Koch (218,5 i 208 metrów) oraz Gregor Schlierenzauer (201,5 i 209,5 metra). Od tej dwójki wyraźnie odstawali Stefan Kraft i Wolfgang Loitzl jednak poprawne skoki pozwoliły podopiecznym Alexandra Pointnera znaleźć się na podium.

Polacy zakończyli konkurs na czwartym miejscu tracąc do podium zaledwie 3,5 punktu. Najmocniejszym punktem naszego zespołu był Kamil Stoch, trzeci zawodnik klasyfikacji Pucharu Świata w pierwszej serii skoczył 202 metry i ze swojej próby nie mógł być zadowolony, ale w finale nasz reprezentant uzyskał najlepszą odległość drugiej serii - aż 221,5 metra. Bardzo dobrze zaprezentował się ponownie Piotr Żyła, który oddawał skoki na 206,5 i 214,5 metra. Daleko skakał także Maciej Kot uzyskując 204,5 metra w pierwszej i 207,5 metra w drugiej serii. Krzysztof Miętus zanotował skoki na 192 i 193,5 metra.


Za Polakami, na piątej pozycji, uplasowali się Czesi, którzy wyprzedzili z kolei Niemców, Japończyków i Włochów. Do drugiej serii nie awansowali Amerykanie.

Indywidualnie najlepszym zawodnikiem konkursu był Noriaki Kasai, weteran japońskich skoków oddawał skoki na odległość 219,5 i 220,5 metra. Drugi wynik miał Jurij Tepes, a trzeci Kamil Stoch.


piątek, 22 marca 2013

Fatalne zakończenie sezonu dla Andersa Jacobsena

Anders Jacobsen w drugiej serii piątkowego konkursu Pucharu Świata w Planicy poszybował aż na 218m, jednak niefortunnie wylądował i groźnie upadł. Norweg został przetransportowany helikopterem do szpitala w Ljubljanie, gdzie stwierdzono zerwanie więzadeł krzyżowych w kolanie.

Tym samym ekipa norweska będzie musiała walczyć w jutrzejszym konkursie drużynowym bez swojego najlepszego "lotnika". Jacobsen nie będzie miał również szansy na nawiązanie walki o podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w finałowych zawodach.

Jacobsen będzie operowany w najbliższych dniach, a potem czeka go wielomiesięczna rehabilitacja.

Zdrowiej ♥


Piotr Żyła na 3. miejscu w Planicy!

Ale się nam Piotrek rozhulał! Kolejny konkurs, gdzie Polak staje na podium :D

Wygrał Gregor Schlierenzauer - 50 raz. Austriak oddał skoki na odległość 217,5 i 213,5 m, za które otrzymał 412,2 pk. Na drugim miejscu wylądował zawodnik gospodarzy - Peter Prevc. Słoweniec uzyskał 214 m oraz 215,5 m (405,9 pkt). Na najniższym stopniu podium zawody ukończył nasz reprezentant Piotr Żyła. Polak lądował na 212,5 oraz 216,5 m (402,5 pkt).

Tuż za czołową trójką znalazł się Noriaki Kasai, a piąty był kolejny ze słoweńskich zawodników Robert Kranjec. Jako ósmy konkurs ukończył Maciej Kot a na 11. miejscu znalazł się Kamil Stoch.

Estoński skoczek Kaarel Nurmsalu zajął w konkursie 13. miejsce, co jest najlepszym jego wynikiem w karierze.

W drugiej serii doszło do poważnego upadku na skoczni. Anders Jacobsen nie zdołał ustać swojego skoku i tuż po lądowaniu niefortunnie upadł. Norweg nie był w stanie opuścić skoczni o własnych siłach.

Kamil dalej plasuje się na 3. miejscu w klasyfikacji i trzymam kciuki że tak zostanie do końca :)





środa, 20 marca 2013

Piotr Żyła: Ja nie wyjdę?! - czyli wywiad po wygranej w Oslo

Z Piotrem Żyłą, zwycięzcą konkursu Pucharu Świata w skokach narciarskich w Oslo, rozmawia Rafał Musioł (www.polskatimes.pl)

Na lotnisku w Balicach wyszedł pan z odprawy w kasku i w goglach. To była próba wyjścia niezauważonym?
(śmiech). Nie, po prostu koledzy mnie "wypuścili". Powiedzieli, że co jak co, ale w kasku i w goglach to na lotnisku nie wyjdę. Pomyślałem: ja nie wyjdę? Ja? No i wyszedłem.

Kto pana tak wkręcił?
Na pomysł wpadł Maciek Kot, ale potem to już była praca zespołowa.

To miało coś wspólnego z konferencją prasową w Oslo?
Dokładnie. Tam byłem w kasku, bo zapomniałem z hotelu czapki. To był przypadek, ale znowu zrobiłem coś, o czym wszyscy mówili. Chyba już tak mam (śmiech).

Wszyscy mówili przede wszystkim o wygranym konkursie.
Faktycznie, to też.

Nie wierzę, że pan tego jeszcze nie przeżywa.
Teraz już do mnie dotarło, że wygrałem . Bo na początku trudno było w to uwierzyć. Gdzieś tam po cichu myślałem o podium, ale się nie grzałem. Pamiętałem, że rok temu w Oslo też byłem trzeci po pierwszej serii, nie skoczyłem źle, ale spadłem na siódme.

Te wspomnienia nie chodziły panu po głowie przed drugim skokiem?
Starałem się myśleć tylko o tym, że mam zrobić coś, co przecież lubię i potrafię. Im mniej się myśli w takich momentach, tym lepiej skok wychodzi, bo się wszystko robi trochę z automatu.

Chwilę później pan wylądował i przy nazwisku Żyła pojawiła się jedynka. Poszedł pan do Gregora Schlierenzauera na miejsce dla liderów i powiedział...
Nic mu nie powiedziałem, bo wcale do niego nie poszedłem. W Oslo jest tak dziwnie, że do tego miejsca jest kawałek i to pod górkę. Nawet się zastanawiałem czy tam iść, ale wtedy zobaczyłem, że biegną do mnie Maciej Kot z Dawidem Kubackim, więc zostałem z nimi i czekałem na skok Kamila. Dopiero potem przyszli ludzie z FIS-u i kazali mi iść do góry na podium. No to w końcu tam poszedłem.

I tam powiedział pan Gregorowi, żeby...
Znowu nic mu nie musiałem mówić, bo podium było szerokie i nikt nie musiał się przesuwać (śmiech). Po prostu mu pogratulowałem i pomyślałem sobie: kurczę, fajnie tak stać razem z taką legendą.

Co pan dostał w nagrodę?
Kwiaty i taki mały puchar, który wygląda jak szklanka.

To z niego piliście piwo, żeby uczcić sukces?
Piwo, a może nawet dwa (śmiech). Ale nie z niego, bo oddałem go do samochodu członków ekipy i razem z nimi pojechał do Planicy. Dopiero tam spotkam się z nim ponownie.

A pana plany na Planicę to...
Latanie, latanie, latanie. Nie nastawiam się na żadne miejsce, chcę mieć frajdę z latania. Bo ten sport daje mi radość.

Rodzinie też. Pana tata powiedział, że też zasłużył na nagrodę za nerwy i ściskanie kciuków.
Zasłużył. Wszyscy zasłużyli i po Planicy im pięknie podziękuję.

Kacze udka od babci już pan zjadł?
Rany, nawet o tym ludzie wiedzą? (śmiech). Nie, bo do domu wpadłem właściwie na chwilę. Po sezonie wszystko nadrobię.

Tajner: Piotr Żyła to specyficzny zawodnik. Nikt nie wie, co siedzi w jego głowie

Z Apoloniuszem Tajnerem, prezesem Polskiego Związku Narciarskiego, rozmawia Robert Małolepszy (www.polskatimes.pl)

Zwycięstwo Piotra Żyły na skoczni Holmenkollen to szczęśliwy traf czy zapowiedź tego, co czeka nas częściej, czyli zwycięstwa nie tylko Kamila Stocha, ale też pozostałych naszych zawodników?
Oczywiście bardzo chciałbym powiedzieć już dziś, że zapowiedź tego, co nasz czeka, ale na teraz, zwłaszcza w przypadku Piotrka Żyły, trudno powiedzieć, czy uda mu się powtórzyć ten wynik. Teraz wszystko zależy od niego.

Aż tak wielkie miał szczęście?
To nie tak. Piotrek był i jest w wysokiej formie. Ale przecież nawet on sam nie wierzył w to, że stać go na zwycięstwa. Widział się gdzieś góra w pierwszej dziesiątce, ale nie na podium.

Chęć powtórzenia wyniku może spętać mu teraz nogi na długo?
Może. Tak do końca to przecież nikt nie wie, co siedzi w jego głowie. To bardzo specyficzny zawodnik. Ale równie dobrze może być tak, że ten triumf otworzy my oczy, pozwoli uwierzyć w siebie. Przewartościuje jego cele. Ważne, żeby nie myślał o powtórzeniu wyników, ale dobrych skoków. Wtedy ma szansę znów wskoczyć do dziesiątki, a jak się jest w dziesiątce, to zawsze może przytrafić się podium. Tak było też z Adamem Małyszem. Gdy zaczynaliśmy z nim pracę, nie zakładaliśmy wcale, że będzie deklasował rywali. Celem było regularne wskakiwanie do pierwszej dziesiątki.

Piotr Żyła ma papiery na to, żeby regularnie być w ścisłej czołówce? 

Z całą pewnością ma chyba najsilniejsze odbicie nie tylko w całej naszej kadrze, ale być może w całej szerokiej czołówce światowej. To nie jest odbicie, to jest jak kopnięcie konia. On z miejsca skacze 3,47 m. To jest niesamowity wynik. W 1906 roku, gdy skok z miejsca był jeszcze konkurencją olimpijską, wywalczyłby brązowy medal igrzysk.

Nie boi się Pan, że nagła sława może go przygnieść?
Pewnie, że się boję. To zawsze może się zdarzyć. Ale ze skoczkami cały czas jest psycholog Kamil Wódka. I on ma czuwać nad Piotrkiem. Ja tylko apeluję do mediów i kibiców - nie oczekujmy od niego od razu Bóg wie czego. Jan Matura wygrał w Sapporo dwa konkursy. Ale w kolejnych wrócił do swojego poziomu. Takie są skoki. Czasem całe życie trzeba czekać na te swoje wymarzone starty.

Ktoś jeszcze w naszej drużynie ma papiery na to, by iść w ślady Stocha i Żyły?

Praktycznie każdy z zawodników, których ma teraz w kadrze Łukasz Kruczek, ma szansę na to, by zaistnieć. Może nie regularnie, ale mieć w każdym sezonie swój konkurs, dwa, może trzy, w których błyśnie.

Maciej Kot wygląda na bardzo ambitnego. Widać, że jego aktualne wyniki go nie zadowalają.
Maciej to chłopak z dużym potencjałem. Bardzo chce skakać daleko. Za bardzo. On jest pięć lat młodszy od Kamila Stocha i nawet porównania z Kamilem mi się nasuwają. On też miał problem z tym, że za szybko chciał przeskoczyć okres dojrzewania w skokach. Ten sam problem ma Maciek. Ale on dojrzeje, i wtedy będzie wskakiwał do dziesiątki...

Ktoś jeszcze?
Tak jak powiedziałem, każdy z kadry Łukasza Kruczka. Dawid Kubacki ma naprawdę rewelacyjne odbicie, ale na razie jest zbyt pasywny w powietrzu. Stefan Hula, jak jest w formie, może powalczyć o wysokie lokaty, a Krzysiek Miętus ma takie okresy 2-3 tygodni, że jak łapie formę, to może być groźny dla najlepszych. To kwestia czasu, kiedy któremuś z nich szczęście dopisze, tak jak Piotrkowi Żyle.

Czy ten sezon będzie przełomowy dla Kamila Stocha, czy mistrzostwo świata w Val di Fiemme sprawi, że będzie regularnie stawał na podium, przestanie psuć drugie skoki, zacznie wytrzymywać ciśnienie?
Ja myślę, że to się u niego stało już w poprzednim sezonie. W tym na początku było trochę błędów i przez to forma przyszła później. Ale Kamil już przed tym sezonem nie bał się mówić, że chce walczyć o najwyższe cele, nawet o Puchar Świata. Jestem niemal pewien, że w Planicy znów będzie w wielkiej formie i powalczy z Bardalem o drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. On lubi tam latać.

W Lahti i Oslo tracił jednak miejsce na podium, które zajmował po pierwszej serii.
Ale nie psuł skoków. W Lahti trafił na kiepskie warunki. Ale skok był dobry. W Oslo, gdyby nie obniżenie belki, pewnie by wygrał.

Łukasz Kruczek przekombinował?
Nie. Zabrakło im szczęścia. Przed konkursem ustalili z Kamilem, że jak w drugiej serii będzie wiało pod narty, obniżą rozbieg o jedną belkę. Praktycznie przez całą serię takie warunki były. Gdy Łukasz zarządził obniżenie rozbiegu, też wiało pod narty, ale nim przełożyli belkę o stopień, Kamil ruszył, to gdy był już na progu, trafił na ciszę. I dlatego poleciał tak blisko.

Pan jest zwolennikiem przestawiania belek przez szkoleniowców?
Nie i mam nadzieję, że po sezonie ten przepis zostanie anulowany. Pierwotnie obniżenie belki miało być wykorzystywane przez trenerów, by zapewnić bezpieczeństwo zawodnikom. Teraz zrobiła się z tego zagrywka taktyczna. Powinno się zostawić możliwość obniżania belki wyłącznie jury.

Dlaczego?
Bo nawet ja nie wiem po wielu skokach, czy się cieszyć, czy nie. Czy skok był dobry, czy nie. A co ma powiedzieć zwykły kibic, który skoki ogląda w telewizji?

poniedziałek, 18 marca 2013

Piotrek Żyła u Wojewódzkiego?!


Norwegowie zmęczeni sezonem

Norwescy skoczkowie narciarscy są zmęczeni psychicznie i załamani, ponieważ od dłuższego czasu nie są w stanie wygrać na własnym terenie – ocenia austriacki trener Alexander Stoeckl. Zapowiedział też, że przygotowania olimpijskie odbędą się w ... Kazachstanie.

Niedzielny konkurs skoków w Oslo na skoczni Holmenkollen, wygrany ex-aequo przez Piotra Żyłę i Gregora Schlierenzauera, był według wyliczeń norweskich mediów 33. z rzędu na norweskich skoczniach w Trondheim, Lillehammer i Oslo, kiedy na najwyższym podium nie stał Norweg.

"Można to nazwać klątwą lecz jest to przede wszystkim wynik słabej psychiki w momentach wielkich oczekiwań własnej publiczności" – powiedział Stoeckl. Podkreślił, że jednak Polacy przed swoją publicznością skaczą zawsze świetnie, a taka właśnie była w Oslo w niedzielę.

Piąty w niedzielnym konkursie Anders Jacobsen przyznał, że zazdrości polskim skoczkom tak wielkiego wsparcia z trybun. – Tutaj, wśród zebranych 34 tysięcy osób, były właściwie tylko polskie flagi i Polacy na trybunach sprawili, że nawet nam się lepiej skakało. Kamil i Piotr mieli naprawdę komfortowe warunki, mając tak silny polski doping na dole. Wygrali jednak zasłużenie. Byli po prostu najlepsi, a Kamil, któremu trochę zabrakło szczęścia w Oslo, jest moim zdaniem obecnie najlepszym skoczniem świata.

Kierownik norweskiej reprezentacji w skokach narciarskich Clas Brede Brathen skomentował, że kolor flag na trybunach nie ma znaczenia, lecz liczba widzów tworzy atmosferę wielkich skoków: ”takich właśnie byliśmy świadkami w niedzielę, dzięki polskim kibicom i liczymy na nich za rok”.

 Stoeckl zapowiedział, że po zakończeniu sezonu, za tydzień w Planicy, bierze urlop i wyjeżdża na przemyślenia w... Himalaje. Dla skoczków przygotował z kolei program treningowy w... Kazachstanie. "Znaleźliśmy tam skocznię z podłożem igielitowym, która zbliżona jest parametrami do tej, która będzie areną olimpijską za rok w Soczi i tam będziemy intensywnie trenować. Oddalenie od domu będzie z kolei ważne też dla treningu psychicznego. Myślę, że Norwegom brakuje tego napięcia i koncentracji w najważniejszych momentach, które jak widać mają Polacy i Austriacy".

Vettori: "Stoch może wygrać igrzyska"

Ernst Vettori - ma 48 lat. Dwukrotny medalista olimpijski (złoto i srebro w Albertville 1992), pięciokrotny medalista mistrzostw świata (złoto w Val di Fiemme 1991, srebro w Seefeld 1985, dwa razy brąz w Oberstdorfie 1987, brąz w Falun 1993), dwukrotny zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni (1986, 1987), a także zdobywca medalu Holmenkollen. 

Przegląd sportowy: Mistrz świata z Val Di Fiemme Kamil Stoch radzi sobie w Pucharze Świata znakomicie. Czy jest pan zaskoczony tym, że Polak dominuje?
Ernst Vettori: Obserwuję tego chłopaka od lat i spodziewałem się, że pewnego dnia jego forma eksploduje. To naprawdę fantastyczny skoczek. Stoch jest dobry pod względem technicznym, ale również stylowo. To nie przypadek, że otrzymuje ostatnio wysokie noty u sędziów. Zasługuje na nie. Ma moc w nogach, ale w skokach to podstawa. Jest obecnie jednym z najlepszych zawodników świata.

Austriackie media porównują często Stocha do Adama Małysza. Widzi pan między nimi jakieś podobieństwa?
Jest ich sporo. Adam skakał świetnie stylowo i to samo demonstruje Kamil. Pod względem technicznym oraz charakterów również są podobni. Adam jest miłym i porządnym człowiekiem. Mimo sukcesów pozostał skromną osobą. Kamil to też taki typ człowieka. Jest lubiany w środowisku narciarskim.

W przyszłym roku w Soczi odbędą się igrzyska. Pan wygrał w 1992 roku konkurs w Albertville. Czy Stocha stać będzie na złoto?
Oczywiście, bo jest obecnej jednym z najlepszych zawodników na świecie, ale to samo mogę powiedzieć o kilku innych skoczkach. Kamil wygrał we Włoszech, a igrzyska są bardzo podobne do mistrzostw. Musisz być po prostu najlepszy w danym dniu.

Pana rodak i przyjaciel Anton Innauer (mistrz olimpijski z Lake Placid - przyp. red.) mówił na naszych łamach, że powstała polska szkoła skoków narciarskich. Czy zgadza się pan z Innauerem?
Kilka lat temu był Adam Małysz i daleko za jego plecami reszta zawodników. Teraz macie dużą grupę Polaków, która liczy się w Pucharze Świata. Maciej Kot, Piotr Żyła i Dawid Kubacki to nie są już anonimowe nazwiska w środowisku. Wasza drużyna jest silna, bo jest w kadrze odpowiednia konkurencja. Rywalizacja napędza wzajemnie tych młodych zawodników. Oni wszyscy ciężko pracowali na sukces.

Łukasz Kruczek uczył się fachu przy kilku specjalistach, w tym w latach 2004-2006 przy Heinzie Kuttinie, który był najpierw trenerem kadry B, a później kadry A. Czy Kuttin odcisnął swoje piętno na polskich skokach?
Pamiętam, że dobrze ze sobą współpracowali. Łukasz miał szczęście, że mógł uczyć się przy Kuttinie, którego uważam za jednego z naszych najlepszych trenerów. Trudno jednak w jakikolwiek sposób ocenić czy przyczynił się do tego, że w obecnym sezonie Polacy są tak silni. Moim zdaniem wasi trenerzy nie powinni mieć teraz żadnych kompleksów wobec szkoły austriackiej. Macie sztab szkoleniowy złożony z samych Polaków i osiąga on duże sukcesy. Wasi trenerzy znają się na swoim fachu.

Kruczek rywalizuje w tym sezonie głównie z austriacką myślą szkoleniową. Waszą drużynę prowadzi Alexander Pointner, Norwegów Alexander Stoeckl, a Niemców Werner Schuster...
Nie sprowadzałbym współcześnie skoków do walki pomiędzy czterema narodowościami. Słoweńcy też liczą się na świecie, a ich szkoli Goran Janus, podobnie jak Japończycy prowadzeni przez trenera z Azji (Tomoharu Yokokawa - przyp. red.). Kruczek jednak daje sobie dobrze radę w tym towarzystwie.

Trend uległ zmianie, bo jeszcze kilka la temu najwyżej ceniono szkoleniowców z Finlandii. W Polsce pracował Hannu Lepistö, Norwegów do sukcesów prowadził Mika Kojonkoski, a Janne Ahonena i spółkę Tommi Nikunen.
Finowie podobnie jak my mają tradycję i wiele sukcesów za sobą. To od nich często czerpano wiedzę na temat skoków. Mieli sporo klubów, w których uczono dzieciaki skakać. Teraz są w głębokim kryzysie, ale nie mam pojęcia, dlaczego dopadł ich tak głęboki dołek.

Co jest charakterystyczne dla austriackiej szkoły skoków?
Mamy długą i piękną tradycję. Skoki od lat są uprawiane w Austrii. Bardzo ważną placówką w rozwoju dyscypliny jest sportowe gimnazjum w Stams. To była pierwsza tego typu szkoła narciarska na świecie. Młodzi pracują tam nad kondycją, mają psychologię sportu, czy też porady dotyczące prawidłowego odżywiania. Są dobrze edukowani. Nie można jednak mówić o austriackiej technice skakania. Każdy zawodnik jest przecież inny i ma swój własny styl. Gregor Schlierenzauer inaczej wybija się i leci w powietrzu niż Thomas Morgenstern, a "Morgi" z kolei różni się pod tym względem od Andreasa Koflera.

Już w przyszłym tygodniu zakończy się tegoroczny sezon. Dla Polaków najważniejszym momentem było mistrzostwo świata w Val di Fiemme Kamila Stocha, a co panu utkwiło w głowie?
Gregor Schlierenzauer rządził w pewnym momencie. Pobił rekord Mattiego Nykänena w ilości zwycięstw w cyklu i to na dodatek w tak młodym wieku. To coś niesamowitego. W Planicy odbierze Kryształową Kulę i mimo że nie zdobył złota indywidualnie w mistrzostwach świata we Włoszech, to był dla niego doskonały sezon.

Dla pana wygrana w pucharze jest ważniejsza od złota mistrzostw?
Aby zwyciężać w cyklu trzeba utrzymywać formę przez całą zimę, a w mistrzostwach wystarczy po prostu mieć swój dzień. Trudniej wygrać PŚ, ale ja na równi z nim stawiam triumf w MŚ. Ważniejsze od tych imprez są jedynie igrzyska olimpijskie.

Jak ocenia pan współczesny system oceniania skoków, czyli bonusy za wiatr oraz zmianę belki?
To dobry system, nad którym nadal trzeba pracować i go udoskonalać. Chwalę go, bo nie ma obecnie bardziej sprawiedliwego.

Ale w Val Di Fiemme podczas konkursu drużynowego właśnie z powodu jego nieprzejrzystości doszło do skandalu. Polacy dopiero pół godziny po konkursie dowiedzieli się, że mają brązowe medale, a zrozpaczeni Norwegowie nie mogli uwierzyć, że spadli z drugiego na czwarte miejsce.
To była duża wpadka, ale nie oznacza to, że cały pomysł oceniania jest do niczego. Moim zdaniem również w kolejnym sezonie powinien funkcjonować.

Piotrek Żyła jak zwykle zaskakuje

A na lotnisku pojawił się tak:

... i myślał, że nikt go nie rozpozna (?)

"Nie myślałem w ogóle o tym, że mogę wygrać. Ostatni raz o zwycięstwie myślałem kiedyś dawno, dawno temu, ale wtedy nie przeszedłem nawet kwalifikacji, więc teraz wolałem się już niczego nie spodziewać" - powiedział na lotnisku.

Żyła przyznał, że być może we wcześniejszych występach coś go blokowało. - To jest taki sport, że człowiek jedzie 90 km na godzinę i czasem niepotrzebnie sobie za wiele pomyśli, coś niepotrzebnego zrobi. A tu po prostu trzeba iść i skoczyć. Może się kiedyś rozkręcę - dodał w swoim stylu.

"W zasadzie po swoim skoku myślałem, że to Kamil wygra, ale akurat warunki trochę się pogorszyły. Potem skoczył Kranjec i w sumie nie za bardzo wiedziałem co się dzieje" - powiedział "Wewiór". Żyła przyznał też, że wcale nie przepada za wielką popularnością, jaka na pewno stanie się teraz jego udziałem. - Nie za bardzo lubię takie zamieszanie. Wolę sobie, gdzieś tam siedzieć z boku. Czasem patrzę na strony internetowe i myślę sobie: o kurczę znowu coś żem powiedział.

Triumfator konkursu w Holmenkollen nie przejmuje się presją kibiców, jaką mógłby odczuwać po tym sukcesie. - Moim celem na Planicę jest po prostu, żeby sobie fajnie poskakać. Cieszyć się skokami. W lotach ze skakania to jest po prostu czysta frajda, a jak się jedzie, żeby robić wynik to nie do końca to wychodzi - stwierdził Żyła.

Wszystkich dziennikarzy bardzo ciekawiło, jak "Wewiór" świętował swoje zwycięstwo. - Chwilę posiedzieliśmy wieczór, wypiliśmy po piwku... no po dwa - opisał Żyła, dodając że czas na prawdziwe świętowanie przyjdzie dopiero po sezonie. - Przed zawodami nie można, bo wiadomo, że potem człowiek nie jest taki sprawny.

Żyła zdradził też, że tuż przed konkursem trener Łukasz Kruczek powiedział mu, że może znaleźć się na podium, ale musi trochę zwężyć pozycję nart. - Ja nawet tego nie zrobiłem, ale o tym pomyślałem no i wyszło - skomentował całą sprawę niezawodny "Wewiór"

A jak Piotr Żyła widzi swoje szanse w przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Soczi? - Gdzie tam do Soczi, to jeszcze kupa czasu - mówi krótko polski skoczek.

Kamil Stoch w czołówce najlepiej zarabiających skoczków

Kamil Stoch w zawodach Pucharu Świata dotychczas zarobił blisko 100 tys. franków szwajcarskich, czyli ok. 334 tys. złotych. Razem z premiami Międzynarodowej Federacji Narciarskiej za mistrzostwa globu jego dochody wynoszą obecnie 443 tys. złotych.

Polak w piątek wygrał konkurs w Trondheim, odnosząc drugie zwycięstwo w sezonie, a siódme w cyklu PŚ, a w niedzielę na skoczni Holmenkollen w Oslo był czwarty. Dwa norweskie konkursy dały mu awans na "liście płac" z szóstej na piątą pozycję.

Prowadzi zdobywca Kryształowej Kuli Austriak Gregor Schlierenzauer - 159,6 tys. franków, który w Oslo zajął ex aequo pierwsze miejsce z Piotrem Żyłą. Życiowy sukces 26-latka urodzonego w Cieszynie pozwolił mu awansować na 20. lokatę w "rankingu zarobków".

W MŚ w Val di Fiemme Stoch wywalczył złoty medal indywidualnie na dużym obiekcie oraz brąz w drużynie. Premie od FIS za te sukcesy to kwota 26 250 euro (ok. 109 tys. złotych).

Ostatnią szansą na zwiększenie dochodów w tym cyklu PŚ będą loty w słoweńskiej Planicy (21-23 marca), które zakończą długi sezon. W 2011 roku Stoch był najlepszy w ostatnim konkursie indywidualnym, a trzecie miejsce zajął kończący karierę Adam Małysz.

Czołówka najlepiej zarabiających skoczków narciarskich w Pucharze Świata:
1. Gregor Schlierenzauer (Austria) 159 600 CHF
2. Anders Bardal (Norwegia) 122 800
3. Severin Freund (Niemcy) 105 300
4. Anders Jacobsen (Norwegia) 104 900
5. Kamil Stoch (Polska) 99 300
...
16. Maciej Kot (Polska) 51 450
20. Piotr Żyła (Polska) 47 000

niedziela, 17 marca 2013

PIOTR ŻYŁA ZWYCIĘŻA W OSLO!

Razem z Gregorem Schlierenzauerem. Ale co tam! Piotrek zwycięża!!!

Piotr Żyła i Gregor Schlierenzauer zajęli ex aequo pierwsze miejsce w konkursie Pucharu Świata na skoczni Holmenkollen (HS-134) w Oslo. Dla Piotrka to pierwsze zwycięstwo w PŚ, a zarazem pierwsze miejsce na podium.

Piotrek oddał dwa dalekie i wysoko ocenione przez sędziów skoki na odległość 135,5 i 133,5 metra, za które otrzymał notę 270,1 punktu. Identyczną notę po dwóch skokach zgromadził Gregor Schlierenzauer, Austriak uzyskał 134,5 i 137 metrów. Na najniższym stopniu podium stanął Robert Kranjec, lider konkursu po pierwszej serii, w której uzyskał 134 metry, w finale osiągnął 126 metrów i do zwycięzców stracił tylko 3,3 punktu.

Tuż za podium uplasował się Kamil Stoch. Polak w pierwszym skoku zanotował 132 metry i zajmował na półmetku drugie miejsce, jednak drugi skok Stocha nie był tak daleki - 121 metrów (po obniżeniu belki o 2) nie pozwoliło utrzymać miejsca na podium. Za Kamilem znalazł się Anders Jacobsen (128,5 i 130,5 metra), Norweg wyprzedził Wolfganga Loitzla oraz swojego rodaka Andersa Bardala. Ósmy był Michael Neumayer, a w dziesiątce zmieściło się jeszcze dwóch reprezentantów gospodarzy - Tom Hilde i Andreas Stjernen.

Bardzo dobre wyniki osiągnęli również pozostali Polacy. Maciej Kot po skokach na 131,5 i 127 metrów zajął 11. miejsce, a Dawid Kubacki (124,5 i 125,5 metra) był 20., chociaż na półmetku konkursu zajmował dopiero 30. pozycję. Awansu do drugiej serii nie wywalczył jedynie Krzysztof Miętus (120 metrów i 46. miejsce).

Tak przy okazji - dokładnie 17 lat temu (17.03.1996) w Oslo swoje pierwsze zwycięstwo odniósł Adam Małysz. Czyżby jakaś dobra wróżba? :)


piątek, 15 marca 2013

PŚ w Trondheim: Kamil Stoch ponownie zwycięża!

Kamil Stoch wygrał drugi konkurs Pucharu Świata z rzędu. Dziś Polak nie miał sobie równych na skoczni w Trondheim (HS-140), a zwycięstwo zapewnił sobie skokami na odległość 131 i 140 metrów. Zdobyte punkty pozwoliły Kamilowi awansować na trzecie miejsce w klasyfikacji Pucharu Świata.

Na drugim miejscu uplasował się Richard Freitag, Niemiec oddał skoki na odległość 132 i 136 metrów i do Stocha stracił 2,7 punktu. Na najniższym stopniu podium stanął Daiki Ito, który po pierwszej serii był siódmy, ale w finale oddał wysoko oceniony skok na 135,5 metra i zdołał przeskoczyć kilku rywali.

Tuż za podium znalazł się Michael Neumayer, doświadczony Niemiec oddał dwa bardzo dalekie skoki (133,5 i 136 metrów), ale niskie noty za styl spowodowały, że do podium zabrakło mu zaledwie 0,7 punktu. Piąty był Robert Kranjec, Słoweniec był liderem konkursu po pierwszej serii (133,5 metra), ale w finale lądował dużo bliżej (132 metry) niż rywale i nie zdołał utrzymać czołowej lokaty. Na szóstej pozycji sklasyfikowany został rodak Kranjca - Peter Prevc, dwukrotny medalista MŚ w Val di Fiemme skoczył 129,5 i 132,5 metra. Siódmy był kolejny ze Słoweńców - Jurij Tepes (129 i 134 metry), a ósma lokata przypadłą Andersowi Jacobsenowi. Dziewiąte miejsce zajął Piotr Żyła, nasz reprezentant osiągnął 129 i 131 metrów, co pozwoliło mu wyprzedzić m.in. Severina Freunda, Wolfganga Loitzla czy Andersa Bardala.

Poza Stochem i Żyłą punkty zdobyło dziś jeszcze trzech Polaków. Dawid Kubacki po skokach na 123,5 i 131,5 metra zajął 17. miejsce, Maciej Kot (127 i 126,5 metra) był 24., a Stefan Hula (121,5 i 127 metrów) uplasował się na 29. pozycji. Najsłabiej wypadł Krzysztof Miętus, który zupełnie nie poradził sobie z tylnym wiatrem i po skoku na 113 metrów zajął ostatnie, pięćdziesiąte miejsce.



wtorek, 12 marca 2013

Kamil Stoch najlepszy w Kuopio

Kamil Stoch skokami na odległość 135 i 129 metrów wygrał konkurs Pucharu Świata w Kuopio. Polak za swoje skoki otrzymał notę 268,1 punktu.

Nasz reprezentant nie dał szans rywalom - skok z pierwszej serii był zaledwie pół metra krótszy od rekordu obiektu. Za obydwa skoki Stoch otrzymał bardzo wysokie noty. Drugie miejsce ze stratą aż 10.9 pkt do Kamila zajął Daiki Ito, który skakał na 129 i 132 m. Niżej stanął Severin Freund, który uzyskał 129.5 i 130 m.

Tuż za podium stanął Anders Bardal (129 i 127.5 m). Piąty był Gregor Schlierenzauer, który po dzisiejszym konkursie może być pewny Krzystałowej Kuli.

W finale oprócz Kamila wystąpiło dwóch Polaków. Piotr Żyła zajął 15. miejsce ze skokami na 123 i 129 m, choć po pierwszej serii był 25. Dawid Kubacki skończył zawody na 24. pozycji skacząc 126 i 117 m.




sobota, 9 marca 2013

Trzecia drużyna konkursu w Lahti







Polacy na podium w Lahti!

Pierwszy konkurs po MŚ. Konkurs drużynowy. W Lahti wygrała reprezentacja Niemiec z ponad 40 punktową przewagą nad rywalami. Niemcy nie mieli dziś słabych punktów i zasłużenie wygrali konkurs. Bardzo daleko skakali Severin Freund (125,5 i 131 metrów) oraz Richard Freitag (124 i 123,5 metra), a wysoki poziom, szczególnie w drugiej serii, zaprezentowali także Andreas Wank i Michael Neumayer.

Norwegowie drugą pozycję zawdzięczają dalekim skokom Andersa Bardala (128 i 124,5 metra) oraz Andreasa Stjernena (122,5 i 126,5 metra), ale także dobrej postawie Andersa Jacobsena i Rune Velty.

Polacy o trzecie miejsce walczyli do ostatniego skoku z Austriakami, a ostatecznie do drugich Norwegów stracili zaledwie 2,3 punktu. W polskiej ekipie najlepiej spisał się Kamil Stoch, który z obniżonego o dwie belki rozbiegu oddał skoki na odległość 121,5 i 124 metry. Był tym samym jedynym zawodnikiem, któremu trener postanowił obniżyć. Nawet Alexander Pointner nie podjął tego kroku. Dobre skoki zaprezentował również Maciej Kot - 119 i 127,5 metra - udane próby spowodowały, że Polak był najlepszym zawodnikiem w pierwszej grupie. Piotr Żyła skoczył 115,5 i 124 metry, a Krzysztof Miętus uzyskał 119 i 120,5 metra.

Tuż za podium uplasowali się Austriacy, których najmocniejszym punktem był dość niespodziewanie Stefan Kraft. Piąta lokata przypadła Japończykom, którzy wyprzedzili Słoweńców, Czechów oraz Finów. Do drugiej serii nie awansowali Włosi i Rosjanie.

środa, 6 marca 2013

Alexander Pointner: "Cieszyłem się, Kiedy Kamil Stoch wygrał"

Przegląd Sportowy: Wygrywając konkurs drużynowy reprezentacja Austrii obroniła się w mistrzostwach świata w Val di Fiemme. Indywidualnie macie tylko srebro Gregora Schlierenzauera.
Alexander Pointner: Tak jest. W drużynówce rywalizowało z nami pięć zespołów i wszyscy mogli wygrać. Ostatecznie wszystko rozstrzygnęło się bardzo niewielkimi różnicami punktowymi, a to tylko pokazuje, jak wysoki jest dzisiaj poziom skoków narciarskich i jak trudno o sukcesy. Właściwie coraz trudniej. Na szczęście na koniec to my mogliśmy być najszczęśliwsi.

Co się stało z pana zawodnikami w konkursach indywidualnych?
Trudno to wyjaśnić. Kiedyś było łatwiej o zwycięstwa. A moja drużyna ma już na koncie sporo pierwszych miejsc. Udowodniła, że w takiej stawce jednak da się utrzymać na wysokim poziomie. A indywidualnie? Cóż, każdy chciałby, żebyśmy wygrali więcej, ale tym razem się nie dało. Po prostu.

Za to zyskaliście sympatię Polaków po konkursie drużynowym. A przynajmniej Thomas Morgenstern, bo to on dostrzegł pomyłkę sędziowską dotyczącą liczby punktów dla Norwegów i dzięki temu nasz zespół wszedł na podium.
Tak, zobaczył to pierwszy, ale tutaj najważniejsza jest jedna rzecz i nieważne kogo dotyczy - sport musi być przede wszystkim fair. Jeśli Anders Bardal dostał więcej punktów rekompensaty niż powinien za belkę, z której startował, trzeba o tym mówić. Przecież to widać na nagraniu. Sport powinien być sprawiedliwy.

Jak pan ocenia polski zespół?
Wykonaliście wielki postęp, naprawdę wielki. Sporo dziennikarzy pytało mnie w Kuusamo na początku sezonu, co się dzieje z Polakami. Pan był chyba jednym z nich, prawda?

Tak jest. Polacy na początku sezonu prezentowali się tragicznie.

Zgadza się. Pytano mnie, jaka jest recepta na poprawę sytuacji. Słyszałem o pomysłach zmiany trenera. Myślę, i wtedy też to mówiłem, że Łukasz Kruczek to dobry szkoleniowiec. Zdarzyło się, wypadli słabiej, ale później wszystko zaczęło wracać do normy. Kilku Polaków nie pojechał do Soczi, bo wybrało spokojny trening i już w Engelbergu zaczęli skakać daleko i nagle niektórzy zaczęli się dziwić. Wow, Polacy wrócili! A to nic dziwnego. Polska dzisiaj ma świetny zespół. Poza tym, biało-czerwoni są ważni dla całych skoków narciarskich. Mamy Zakopane i Wisłę, gdzie jest naprawdę super. To jedne z najlepszych konkursów sezonu. Kocham te miejsca i kocham polskich kibiców. Wie pan co? Cieszyłem się, kiedy Kamil Stoch wygrał na dużej skoczni. Rok temu był tutaj najlepszy w Pucharze Świata i teraz znowu pokazał, że drzemią w nim wielkie możliwości. Po tym konkursie spotkałem Polaków w domu austriackim w Val di Fiemme i świętowaliśmy. Dali mi wasz szalik i bawiliśmy się długo w nocy. Ktoś z Austriaków spojrzał na mnie i pyta: "Pointex, co ty robisz?!". Odpowiedziałem, że dostałem superprezent od kibiców skoczka, który wykonał świetną robotę.

Kamil będzie najgroźniejszym rywalem pana zawodników za rok w Soczi?

Poczekajmy. To skoczek, który potrafi skakać na bardzo, bardzo wysokim poziomie. Niektóre skocznie odpowiadają mu jednak bardziej niż inne. Gdyby go spytać, pewnie sam przyzna, że Predazzo to jedno z jego ulubionych miejsc. A w Soczi jeszcze nie skakał, więc dopiero zobaczymy, jak to będzie.

Rozmawiał we Włoszech Kamil Wolnicki

poniedziałek, 4 marca 2013

Wywiad z Piotrem Żyłą po Mistrzostwach Świata w Predazzo

Dawid Góra, SportoweFakty.pl: Przed mistrzostwa świata mówił pan, że chce uplasować się w pierwszej dwudziestce konkursów indywidualnych. 19. lokatę na dużej skoczni można uznać za realizację tego planu?
Piotr Żyła: Wtedy mówiłem o planie minimum. Wiadomo, że mistrzostwa świata rządzą się swoimi prawami. To jest krótka seria konkursów raz na dwa lata. Myślę, że nie mogę mieć do siebie pretensji, że nie wywalczyłem wyższego miejsca. Nie przepadam za skoczniami w Predazzo - mają płaski rozbieg. To oczywiście nie jest wytłumaczenie mojej dyspozycji, ale uważam, że i tak dobrze skakałem na mistrzostwach świata. Nie osiągnąłem super wyników, ale cel, jaki sobie postawiłem został zrealizowany.

Nawet, jeśli noga nieco się powinęła w konkursach indywidualnych, to niedosyt został zrekompensowany przez medal wywalczony z drużyną.
Zdecydowanie tak. Mieliśmy w zespole mistrza świata, bez którego medal nie byłby możliwy. Kamil skakał rewelacyjnie zarówno na normalnym, jak i dużym obiekcie. Dla mnie to było niezwykle istotne, aby wspomóc kolegów z drużyny swoimi skokami i powalczyć o medal. Jak wiadomo, cel został osiągnięty, ale emocji związanych z punktami było naprawdę dużo.

Jak rodzina zareagowała na pana sukces?

Wszyscy się cieszyli, każdy mi gratulował, delikatnie poświętowaliśmy. Natomiast w dzień, w którym przyjechałem nie zdążyłem nawet wnieść torby do domu, bo córka od razu przyszła do mnie i prosiła, żebym ją wziął na ręce. Nie chciała mnie puścić, pół godziny minęło zanim wróciłem po sprzęt (śmiech). Bardzo się stęskniła.

Czy po sukcesie w konkursie drużynowym można stwierdzić, że wreszcie narodziła się tak długo oczekiwana przez kibiców, potrafiąca rywalizować z najlepszymi reprezentacja Polski?

Na pewno drużyna jest teraz bardzo silna. Niezależnie od tego, kogo trener nie zdecydowałby się wystawić to i tak uzyskalibyśmy dobry wynik. Ponadto, mamy zawodników, którzy dobrze sobie radzą w Pucharze Kontynentalnym, jak Łukasz Rutkowski czy Jasiu Ziobro. Są też świetni juniorzy, jak choćby Klimek Murańka, Olek Zniszczoł, Krzysiek Biegun... W Polsce trenuje coraz więcej naprawdę dobrych zawodników. Poziom się "dźwignął" i to bardzo.

Przed kadrą kolejny konkurs drużynowy, tym razem w Lahti. Chyba trudno będzie o taką motywację, jaką mieliście państwo w Predazzo.
Motywacja na pewno będzie. Każdy konkurs jest ważny, szczególnie, jak się skacze dla drużyny. Wtedy chce się zaprezentować, jak najlepiej, żeby pomóc kolegom. Przed występem nie ma zbytnich kombinacji. Po prostu, skaczę tak, jak potrafię najlepiej. Poza tym, po nieudanych indywidualnych zawodach nie ma do konkretnego zawodnika pretensji, bo skacze na własny rachunek, w kolejnym konkursie można się poprawić. "Drużynówek" natomiast nie organizuje się tak dużo.

Czy resztę sezonu potraktuje pan ulgowo? Treningi i przygotowania do zawodów ulegną zmianie?
Przygotowania będą wyglądały tak samo. Trzeba dawać z siebie wszystko i walczyć do końca także w Pucharze Świata. Poza tym, po turnieju skandynawskim przyjdą loty. Nie ukrywam, że dla mnie to szczególne zawody. Skakanie sprawia ogromną frajdę szczególnie kiedy konkurs jest rozgrywany na "mamucie".

Muszę zadać jeszcze jedno pytanie. "Prezent" dla Thomasa Morgensterna już kupiony?
(śmiech) Na razie nie. Koledzy się ze mnie śmiali po konkursie i stwierdzili, że jestem specjalistą od prezentów, więc ja powinienem wymyślić coś dla Thomasa. Myślę jednak, że wszyscy musimy uzgodnić co i jak mamy zamiar wręczyć. W końcu, niektórzy po mistrzostwach mówili, że był naszym piątym zawodnikiem. Zgłosił problem i tym nam pomógł. Przedstawiciele FIS-u mówili, że rozpatrzą wniosek, ale potem ktoś inny zwrócił uwagę na sprawę. Chodzi o Niemców. Oni mają austriackich trenerów i to oni toczyli rozmowy w związku z problemem, jaki wyniknął.

niedziela, 3 marca 2013

Piękne chwile z Val di Fiemme









0:50, wsłuchajcie się
Piotrek: You go to FIS about Anders Bardal?
Thomas: Yes, after first round
Piotrek: You are our hero!



Walter Hofer: "biorę na siebie sto procent odpowiedzialności"

Pół godziny po zakończeniu zawodów sędziowie konkursu podjęli decyzję o przesunięciu Skandynawów z drugiej na czwartą pozycję z powodu błędnie policzonej noty. W pierwszej serii przyznano Andersowi Bardalowi dodatkowe punkty za skok z obniżonego rozbiegu, podczas gdy skakał on z tej samej belki, co rywale. Dzięki weryfikacji wyników na trzecie miejsce wskoczyli Polacy.

Po otrzymaniu informacji o korekcie rezultatów w norweskim obozie zapanował wielki smutek i zarazem ogromna wściekłość. Nie brakowało krytycznych słów pod adresem jury i dyrektora Pucharu Świata w skokach narciarskich Waltera Hofera.

"To strasznie smutny dzień dla naszych skoczków. To trudne do wytłumaczenia. Ale wiem, że nasza drużyna będzie w stanie szybko się z tego otrząsnąć. Te mistrzostwa były dla nas udane i jestem dumny z mojego zespołu" - powiedział trener norweskiej kadry Clas-Brede Brathen.

Gdy emocje nieco opadły głos w sprawie zabrał Hofer, który nie ma zamiaru nikogo usprawiedliwiać. Zwłaszcza siebie. - Biorę na siebie sto procent odpowiedzialności za to, co się stało. Jest mi bardzo przykro i mam nadzieję, że to nigdy się nie powtórzy - obiecał 58-letni Austriak.

Prezydent Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) Szwajcar Gian Franco Kasper również skrytykował po "wpadce" jury, regulamin rozgrywania skoków.

"Nie jestem szczęśliwy z powodu obowiązywania tego regulaminu rywalizacji w skokach. Nie jest czytelny, w mniej lub większym stopniu, przede wszystkim dla oglądających. To była ludzka pomyłka, przedyskutujemy bardzo dokładnie całą sprawę" - powiedział Kasper na konferencji prasowej ostatniego dnia mistrzostw świata w Val di Fiemme.

Thomas Morgenstern naszym bohaterem

Nie byłoby pewnie wielkiej radości polskich skoków z brązowego medalu w konkursie drużynowym na dużej skoczni w Predazzo na mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym, gdyby nie Austriak Thomas Morgenstern. To właśnie on zauważył, że Norwegii dodano 7,7 pkt. za obniżoną belkę, podczas gdy Anders Bardal skakał z wyższej platformy startowej. Austriak zorientował się, że coś jest nie tak, bo akurat jechał w tej samej grupie zawodników co Bardal.

"To była komiczna sytuacja, kiedy popatrzyłem na listę wyników po pierwszej serii i zobaczyłem, że nie zgadzają się belki, z których skakał Anders Bardal. Zapytałem wówczas, czy można obejrzeć tę sytuację na wideo, bo byłem pewien, że w wynikach był błąd. Na powtórkach było widać, że miałem rację. A, że po pierwszej serii znajdowaliśmy się tuż za Norwegami, to było to dla nas ważne" - powiedział Morgenstern w rozmowie z Eurosport.Onet.pl.

Na konferencji prasowej dziennikarze zapytali Austriaka, czy oczekuje on czegoś specjalnego od Polaków, a ten odpowiedział: - Pewnie, może dostanę teraz wasz paszport - zażartował Morgenstern.

Kamil Stoch zaproponował, by wyróżnić Austriaka w naszym kraju nagrodą fair play. Co na to Morgenstern? - Byłoby pięknie, gdybym teraz otrzymał w Polsce nagrodę fair play. Na pewno byłbym dumny z tego. Zawsze gram fair play i byłoby to dla mnie bardzo miłe.

Biało-Czerwoni po konkursie drużynowych skoków na dużej skoczni nie mieli wesołych min. Według pierwszych wyników, uzyskali o pół metra za mało, by stanąć na podium. Wyprzedzali ich Niemcy (o 0,8 pkt.), Norwegowie i zwycięzcy - Austriacy. Gdy nasza ekipa szykowała się do powrotu ze skoczni, wybuchło zamieszanie - Thomas Morgenstern zauważył błąd sędziów, szybko wychwycili go też Niemcy, którzy zgłosili do sędziów prośbę, o weryfikację wyników.

"Totalne zamieszanie. Widać było, że Norwegowie są przygnębieni, prawie płakali. My im jednak nic na to nie poradzimy. Morgiemu będziemy się musieli jakoś zrewanżować. Piotrek Żyła wymyśli dla niego prezent. On jest w takich rzeczach najlepszy" – powiedział Maciej Kot, jeden z naszych zawodników.

Żyła nad upominkiem dla Austriaka nie zastanawiał się długo.

"Trzeba będzie Thomasowi sprezentować jakąś flaszkę. Koledzy obarczyli mnie tym obowiązkiem. Wywiążę się z niego pewnie przy okazji ostatnich w sezonie zawodów Pucharu Świata w Planicy" – przyznał Żyła.

Całe zamieszanie krótko skomentował trener Łukasz Kruczek. - To Włochy i wszystko jest możliwe - ocenił trener brązowych medalistów MŚ.

sobota, 2 marca 2013

MAMY UPRAGNIONY MEDAL MISTRZOSTW ŚWIATA!

Nie jest dobrze cieszyć się z nieszczęścia innych, ale tym razem trudno nie kryć radości. Już po zakończeniu konkursu drużynowego reprezentacja Polski, pierwotnie sklasyfikowana na 4. miejscu, awansowała na najniższy stopień podium po tym, jak sędziowie zweryfikowali wynik Andersa Bardala z pierwszej serii. Odjęcie kilku punktów spowodowało, że Norwegia w klasyfikacji końcowej spadła za Polskę.

To historyczny wyczyn polskiego zespołu, bowiem po raz pierwszy nasza drużyna narodowa znalazła się na podium światowego czempionatu. Nie popisali się sędziowie, którzy źle policzyli noty Andresa Bardala z pierwszej rundy, przez co początkowo wydawało się, że nasz zespół przegrał minimalnie walkę o podium z Niemcami.

Jako pierwszy z Biało-Czerwonych na rozbiegu pojawił się Maciej Kot, który skoczył 123 m. Metr bliżej od niego wylądował Piotr Żyła, następnie 126 metrów dorzucił Dawid Kubacki, a zakończył kapitalnym skokiem na 134 metry Kamil Stoch.

Wśród Austriaków najlepszy był Wolfgang Loitzl, który skokiem na odległość 130,5 m ustąpił jedynie Bardalowi i Stochowi. Nieźle poradził sobie Manuel Fettner (125,5 m), ale słabiej zaprezentował się Thomas Morgenstern - tylko 121 metrów. Dopiero dziesiąty wynik w całej pierwszej serii (124,5 m) zanotował Gregor Schlierenzauer.

Do Niemców podopieczni Łukasza Kruczka tracili tylko pięć punktów. Nasi zachodni sąsiedzi ten wynik zawdzięczali głównie świetnej próbie Andreasa Wanka, który w pierwszej serii osiągnął aż 135,5 metrów, a w drugiej z niskiej belki doleciał do 126,5 metrów.

To dało Niemcom bezpieczną przewagę nad Polakami, którzy w drugiej serii prezentowali wyrównany poziom. Kot uzyskał 128,5 m, a Żyła i Kubacki lądowali tylko pół metra bliżej. Kamil Stoch zakończył występ naszej drużyny skokiem na 130 metrów, ale jak się później okazało zabrakło dosłownie jednego metra, aby wyprzedzić Niemców.

Walka o złoto praktycznie rozstrzygnęła się po fatalnej próbie Toma Hilde (zaledwie 118 metrów) w drugiej rundzie. Przez moment Norwegia spadła nawet na czwarte miejsce, za Polskę i Niemcy, ale po świetnych skokach Bardala i Jacobsena (odpowiednio na 129 i 131,5 metrów) wrócili do gry. Tylko do momentu ogłoszenia fatalnego błędu sędziów.

Sukces Austriaków był już w zasadzie rozstrzygnięty po próbie Manuela Fettnera na 128 metrów. Kiedy Thomas Morgenstern doleciał na 129,5 metrów rozpoczęły się pierwsze gratulacje, bowiem nikt nie dopuszczał myśli, że Gregor Schlierenzauer zepsuje kończący całe zawody skok. Lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata wylądował na 129 metrze i w ten sposób mógł świętować z kolegami z drużyny swój upragniony złoty medal na MŚ w Val di Fiemme.

Po zawodach, gdy Biało-Czerwoni byli już pogodzeni z czwartą lokatą, zawodnicy z Austrii, m.in. Thomas Morgenstern, zwrócili uwagę sędziom na błędną punktację Andersa Bardala, któremu źle policzono notę za belkę najazdową. Wybuchło zamieszanie, ale decyzja była jedna - Bardal stracił punkty, reprezentacja Norwegii zaś medal. Trener Norwegów, Alexander Stoeckl, wraz ze swoją ekipą złożył protest, który został odrzucony. Po chwili Austraik pogratulował Łukaszowi Kruczkowi, polscy zawodnicy utonęli w objęciach.

 - To Włochy i wszystko jest możliwe - powiedział Tomaszowi Kalembie z Eurosport.Onet.pl szczęśliwy Łukasz Kruczek.

piątek, 1 marca 2013

Nadchodzi Stochomania

Czy po mistrzostwie świata Kamila Stocha w Polsce rozpocznie się „Stochomania”?
Apoloniusz Tajner: To bardzo prawdopodobne. Nie chodzi tu tylko o sukcesy, które Kamil odnosi na skoczniach, ale także o niego samego. O jego osobowość, sposób postrzegania świata, sposób mówienia. To niezwykle pozytywny i otwarty chłopak. Właśnie zaczął się olbrzymi obstrzał mediów, nawet dziś w hotelu dziennikarze maglowali Kamila przez ponad godzinę. Zadaniem jego drużyny jest ochrona Kamila przed skutkami tego sukcesu.

Stoch jako pierwszy polski skoczek utrzymał ciężar porównań z Adamem Małyszem. 
W końcu mu dorównał. Oczywiście nie sukcesami, ale umiejętnościami i sferą mentalną. W ogóle muszę powiedzieć, że sporą zasługę w medalu Kamila ma właśnie Adam.

Dał mu przykład, jak zwyciężać? 
Adam bardzo dużo rozmawiał z Kamilem. Przyjechał tu, do Włoch i był dobrym duchem drużyny. Czasami doświadczony zawodnik potrafi wyjaśnić młodszemu szczegóły, które momentami są kluczowe. Na przykład co zrobić, jak się człowiek denerwuje. Co zrobić? Poprawić sobie włosy! Proste? Ale jednak działa. Taka metoda przekazu jest czasami skuteczniejsza niż to, czego sami nauczyliśmy zawodnika. Rady Adama na pewno Kamilowi pomogły.

Na sukces Stocha zapracowała niezwykle liczna drużyna.
Nigdy sztab szkoleniowy kadry polskich skoczków nie był tak szeroki. Kamil współpracuje m.in. z Kamilem Wódką, naszym psychologiem. Pomagał także Małysz. Wiele osób dołożyło cegiełkę do tego medalu.

Niektórzy w swoim hurraoptymizmie okrzyknęli już Stocha „drugim” Małyszem. Nie za wcześnie? 
Kamil ma wielkie umiejętności, również jego psychika jest dziś na najwyższym poziomie. Proszę zwrócić uwagę na takiego Gregora Schlierenzauera. On ewidentnie zaczyna się gubić. Pojawia się jakaś nonszalancja, brak pewności siebie. Kamil już z tego wyrósł i jest znacznie bardziej stabilny psychicznie niż kilka lat temu. To sprawia, że możemy go porównywać z Adamem.

Italia jest dla naszych skoczków wyjątkowo szczęśliwa.
To tu przecież Adam Małysz zdobył dwa mistrzostwa świata w 2003 roku! Poza tym dla Kamila to także miejsce wyjątkowe. Najpierw we Włoszech po raz pierwszy punktował w klasyfikacji Pucharu Świata, później w Predazzo wygrał konkurs indywidualny, a teraz mistrzostwo świata. Viva Italia, Viva Polonia (śmiech).

Spodziewał się Pan tego sukcesu?
Kamil był typowany do zdobycia medalu, ale wiemy jak trudno jest triumfować. Są warunki pogodowe, samopoczucie, czasami można popełnić tez minimalny błąd i po wszystkim. Poza tym jest cała grupa zawodników, która miała walczyć o medale. Nie mówię już o samym Schlierenzauerze, ale też o świetnie skaczących Austriakach i Norwegach. Ale przyznam, że spodziewałem się miejsca na podium.

A Kamil i Łukasz Kruczek? W prywatnych rozmowach przyznawali, że może być złoto? 
W naszym środowisku panuje niepisana zasada, że o medalach nie rozmawiamy. Nie warto mącić sobie w głowie, szczególnie, że dużo zależy od warunków pogodowych i innych czynników. Chciałbym też pogratulować Łukaszowi Kruczkowi, bo zawodnik oczywiście musi mieć szczęście, ale szczęśliwy musi być także trener.

Szkoda, że szczęścia zabrakło podczas pierwszego konkursu w którym Stoch, mimo iż po pierwszej serii był 2., ostatecznie zajął dopiero 8. miejsce. 
Kamil popełnił wtedy drobny, naprawdę drobny błąd. Zabrakło metra i spokojnego lądowania, aby być w strefie medalowej. Natomiast w drugim konkursie wszystko było bezbłędne.

Przed Kamilem jeszcze kilka sezonów skakania. Oczekiwania będą teraz ogromne. 
Po tym mistrzostwie świata Kamil wyrasta na kandydata do medalu olimpijskiego w Soczi. Jestem pewny, że na pewno będzie skakał także w 2018 roku w południowokoreańskim Pyeongchang, a może nawet w 2022 w… Zakopanem (śmiech).

Widzę, że i Pana huraoptymizm porwał.
Miałby wtedy 35 lat. Kamil przez długie lata może odnosić wspaniałe sukcesy, a ja wierzę głęboko, że mistrzostwo świata z Włoch to początek jego wspaniałej drogi do sukcesów.

W sobotę skacze drużyna. Będzie medal?
I to wcale nie jest powiedziane, że ma być brązowy. Może nasi skoczkowie powalczą o coś więcej? Problem polega na tym, że na początku konkursu będzie słońce i pierwszej grupie zawodników będzie łatwiej. A później? To już loteria. Warunki na pewno nie będą tak równe, ale nasi tak skaczą równo i mogą zdobyć medal.

 Rozmawiał: Sebastian Staszewski, natemat.pl

Telefon od prezydenta

Kami Stoch przyznał, że po zdobyciu złotego medalu mistrzostw świata w skokach narciarskich dostał więcej smsów niż w święta Bożego Narodzenia, a najbardziej zaskoczył go telefon z Kancelarii Prezydenta RP.

"Zadzwoniła pani sekretarka i mówi "Łączę z prezydentem". A ja się pytam "z kim? Jaja sobie pani robi, kim pani w ogóle jest?" Dopiero gdy usłyszałem głos pana prezydenta to mnie postawiło do pionu. Rozmowa nie była długa, ale te gratulacje były bardzo miłe. Jestem patriotą. Dla mnie oznacza to godne reprezentowanie kraju nie tylko na skoczni, ale również poza zawodami" – podkreślił Stoch.

Innych nietypowych telefonów świeżo upieczony mistrz już nie miał, ale przyznał, że smsów dostał więcej niż z okazji świąt Bożego Narodzenia i nie zdołał jeszcze wszystkich przeczytać, o odpisywaniu nie wspominając. Polska reprezentacja nie mogła sobie pozwolić na wielkie świętowanie, bo przed zawodnikami w sobotę konkurs drużynowy. Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła nie wezmą co prawda udziału w piątkowym treningu na skoczni, ale musieli być gotowi do zajęć na sali gimnastycznej.

"Zasnąłem dość łatwo, ale obudziłem się już nad ranem. Nie byłem pewny, czy naprawdę zostałem mistrzem świata, czy tylko mi się śniło. Potem jednak zobaczyłem leżące wyniki kontroli antydopingowej i wszystko stało się jasne" – powiedział podopieczny Łukasza Kruczka

Wywalczone trofeum, czyli charakterystyczny medal mistrzostw w kształcie płatka śniegu na szyi 25-letniego zawodnika zawiśnie dopiero po godzinie 19. podczas oficjalnej ceremonii na Piazza dei Campioni w Cavalese. – Widziałem go już na moment wczoraj po konkursie. Mam nadzieję, że nigdzie nie zginie. Nie mogę się doczekać, jak go dostanę – przyznał.

Początek mistrzostw w Val di Fiemme nie był jednak dla Stocha udany. W sobotnim konkursie na średniej skoczni, po pierwszej serii był drugi, ale ostatecznie zajął ósme miejsce. W odzyskaniu równowagi psychicznej udział miała m.in. żona Ewa. – Miała przyjechać dopiero w środę wieczorem, ale zrobiła mi niespodziankę i pojawiła się już rano – zdradził.

Stoch uważa się za dobrego męża, ale przyznaje, że gotować nie potrafi. Chętnie wykonuje za to inne prace domowe oraz wspiera żonę w jej pasji, czyli fotografii. – Zawsze powtarzałem, że na mnie życie rodzinne działa bardzo dobrze. Dzięki temu nie realizuje się tylko jako sportowiec, ale również jako zwykły człowiek. O potomku jeszcze nie myślimy. Wolałbym, aby dziecko miało ojca w domu, a nie oglądało go głównie w telewizji – dodał.

Po złotym medalu MŚ kolejnym, naturalnym celem wydają się igrzyska olimpijskie. Okazja już za rok w Soczi. – Nie snuję tak dalekosiężnych planów. Medal igrzysk olimpijskich to oczywiście wielkie marzenie, ale nie mogę obiecać niczego poza tym, że dam z siebie wszystko. Zobaczymy, jaki przyniesie to efekt – podkreślił.

TRANSMISJA Z DEKORACJI MEDALOWEJ DZISIAJ O 19.15 NA TVP SPORT I SPORT.TVP.PL!

czwartek, 28 lutego 2013

KAMIL STOCH MISTRZEM ŚWIATA!

Predazzo należy do Polaków. Historia lubi się powtarzać.

Predazzo 2003 - złoto zdobywa Adam Małysz
Predazzo 2013 - złoto zdobywa Kamil Stoch
NOT BAD :D


Polak znokautował rywali dwoma fenomenalnymi skokami na odległość 13.,5 i 130 metrów i zdobył Mistrzostwo Świata z fenomenalną notą 295.8 punktu! Srebrny medal wywalczył Peter Prevc, oddając dwa skoki na odległość 130.5 metra i do zwycięzcy stracił aż 6.1 punktu. Na najniższym stopniu podium stanął Anders Jacobsen, który uzyskał 129 i 131 metrów - stracił do Słoweńca zaledwie 0.6 pkt.

Tuż za podium znalazł się Wolfgang Loitzl - uzyskał 128,5 i 132,5 metra. Piąte miejsce zajął Jan Matura, który oddał skoki na 127,5 i 132 metry, Czech atakował z 12. pozycji zajmowanej po pierwszej serii. Szósty był Richard Freitag, najwyżej sklasyfikowany z Niemców zanotował skoki na odległość 129 i 128,5 metra. Freitag wyprzedził czterokrotnego Mistrza Olimpijskiego Simona Ammanna, lidera klasyfikacji Pucharu Świata Gregora Schlierenzauera oraz swojego rodaka - Severina Freunda. Czołową "10" konkursu na dużej skoczni zamknął Daikiti Ito.

Gregor Schlierenzauer po pierwszej serii był 16. W finale skakał z obniżonej belki i te punkty przyczyniły się do lepszej lokaty.

W finale oglądaliśmy czterech Polaków. Obok Kamila Stocha, najwyżej sklasyfikowanym Polakiem był Piotr Żyła, który oddał skoki na 124 i 126,5 metra i zajął 19. miejsce. Tuż za nim, na 20. miejscu zawody zakończył Dawid Kubacki (126,5 i 126 metrów). Na 27. pozycji konkurs zakończył Maciej Kot, który w pierwszej serii skoczył 125, a w drugiej uzyskał 122,5 metra.




środa, 27 lutego 2013

Wolfgang Loitzl wygrywa kwalifikacje

Wolfgang Loitzl poradził sobie z tylnym wiatrem na dużej skoczni w Predazzo i oddając najdłuższy skok w kwalifikacjach na 125 m (135.9 pkt) wygrał kwalifikacje do jutrzejszego konkursu indywidualnego. Drugie miejsce zajął Niemiec Michael Neumayer - lądował na 124,5 m, za co otrzymał 133.2 pkt.

Trzeci był kolejny z Austriaków - Thomas Morgnstern. Skoczył za 123.5 m, co dało mu łączną notę 129 pkt. Pół punktu za nim uplasował się Andreas Wank (122 m). Dalej zostali sklasyfikowani Andreas Stjernen (121,5 m) i najlepszy z Polaków - Maciej Kot (121 m). Trzy kolejne pozycje zajęli Japończycy: Taku Takeuchi (121.5 m), Noriaki Kasai (120 m) - który jest jedynym skoczkiem, który uczestniczył we wszystkich trzech Mistrzostwach Świata w Narciarstwie Klasycznym w Val di Fiemme (1991, 2003 i 2013) oraz Daiki Ito (119 m). Dziesiątkę zamkną Manuel Fettner uzyskując 121 m.

Pozostali Polacy bez problemu przebrnęli przez kwalifikacje. Dawid Kubacki i Piotr Żyła osiągnęli identyczną odległość - 118 m, lecz noty za styl i punkty za wiatr zdecydowały o tym, że Dawid był 13., a Piotrek 16. 

W gronie zawodników, którzy nie musieli przechodzić kwalifikacji najdalej skoczył brązowy medalista konkursu na skoczni normalnej - Peter Prevc (126 m). Drugi wynik należał do Kamila Stocha (126 m), a pół metra krócej skoczył Gregor Schlierenzauer. Złoty medalista poprzedniego konkursu wylądował na 123 metrze. Najkrótszy skok oddał Anders Jacobsen (121 m). Simon Ammann i Robert Kranjec zrezygnowali ze skoku w kwalifikacjach.

Wśród zawodników którzy musieli odpaść w kwalifikacjach znalazło się trzech Kazachów (Alexey Korolev, Sabirzhan Muminov, Konstantin Sokolenko), Ukraińcy Volodymyr Veredyuk i Andrii Klymchuk, Słowacy Tomas Zmoray i Patrik Lichy, debiutant na MŚ Szwajcar Killan Peier, Francuz Ronan Lamy Chappuis, Szwed Alexander Mitz, Fin Sami Heiskanen i reprezentant gospodarzy Davide Bresadola. Zdyskwalifikowany został Nico Polychronidis, ale skok na 99.5 m i tak nie wystarczyłby do zakwalifikowania się do konkursu.

Adam Małysz: "Mamy najsilniejszą drużynę w historii"

Adam Małysz przyjechał do Predazzo dopingować młodszych kolegów w konkursie narciarskich mistrzostw świata na dużej skoczni. "Orzeł z Wisły", który 10 lat temu w Val di Fiemme zdobył dwa złote medale MŚ, uważa, że Polska ma najsilniejszą drużynę w historii.

Polska Agencja Prasowa: W czwartek minie dokładnie 10 lat, od czasu gdy zdobył pan swój drugi złoty mistrzostw świata w Val di Fiemme. Odżyły wspomnienia po przyjeździe do Predazzo?
Adam Małysz: Taki powrót jest oczywiście bardzo przyjemny. Jednak atmosferę poczuję pewnie dopiero na skoczni, podczas jutrzejszego konkursu. Niewiele jeszcze widziałem, bo przyjechałem wczoraj wieczorem. Zwróciłem tylko uwagę, że jest nowe rondo, reszta chyba bez zmian.

Oglądał pan konkurs na średniej skoczni, w którym Kamil Stoch zajął ósme miejsce?
Tak, w telewizji, w Zakopanem. Żal mi Kamila, bo miał duże szanse, żeby zdobyć medal. Na szczęście nic nie jest stracone, bo może mu się to udać na dużym obiekcie.

Po pierwszej serii Stoch zajmował drugie miejsce. Po zawodach przyznał, że nie czuł wyjątkowej presji przed finałowym skokiem.
To są mistrzostwa świata, jedna z najważniejszych imprez, a w tym roku najważniejsza, bo nie ma igrzysk olimpijskich. Zawodnik, nawet nieświadomie, będzie trochę zestresowany. Tego się nie da uniknąć i to ma zawsze jakiś wpływ. Kamil ten skok zepsuł. Może nie jakoś bardzo, ale popełnił błąd po wyjściu z progu. Później walczył o odległość, czego konsekwencją było złe lądowanie i gorsze noty za styl.

Oprócz czwartkowych zmagań indywidualnych, przed Polakami jeszcze sobotni konkurs drużynowy. Jak ocenia pan ich szanse?
Jestem pewny, że mamy najmocniejszą drużynę w historii. Tak wyrównanej kadry po prostu jeszcze w Polsce nie było. Oczywiście, nie można rozdawać medali przed zawodami. Patrząc jednak na to w jakiej są formie, to na pewno będą się liczyli w walce o podium.

Będzie pan służył radą młodszym kolegom?
Nie zamierzam wchodzić w kompetencje trenera. Nie chcę, żeby ktoś mówił, że przyjechałem coś naprawiać. Jeśli któryś z zawodników zapyta mnie np. o to jak radzić sobie ze stresem, to ja chętnie jakiś wskazówek udzielę. Jeśli chodzi o samą skocznię, o to jak się na niej zachowywać, to mogę opowiedzieć szkoleniowcom o swoich doświadczeniach. Oni, jeśli uznają za stosowne, dalej to przekażą. Bezpośrednio nie będę niczego mówił, bo to może zrodzić jakieś nieporozumienia.

W skokach coraz większą rolę odgrywają kobiety. W tym roku po raz pierwszy rozegrano konkurs drużyn mieszanych. Co pan sądzi o żeńskiej rywalizacji?
To jest dyscyplina, która się rozwija i ma przed sobą ciekawą przyszłość. Parę lat temu były dwie, trzy zawodniczki potrafiące skakać, a na resztę żal było patrzeć. Teraz jest 15-20 takich, które da się oglądać, czasem nawet z przyjemnością. Jestem wielkim fanem Japonki Sary Takanashi. Zachwyciłem się, gdy zobaczyłem ją pierwszy raz na mistrzostwach świata juniorów. Mała, drobna, a skacze niesamowicie. Ma wielki talent. U nas trenują głównie dziewczynki w wieku 8-10 lat. Mam nadzieję, że chociaż dwie dotrwają do wieku seniora i będziemy mieli z nich pociechę.

sportowefakty.pl