środa, 28 grudnia 2011

Trener Polskiej kadry o Turnieju Czterech Skoczni

W takiej sytuacji jak w tym sezonie jeszcze pan na Turniej Czterech Skoczni nie jechał. Kamil Stoch jest jednym z faworytów imprezy.
Łukasz Kruczek: Jako asystent tak miałem, chyba z jeszcze większym faworytem, bo z Adamem Małyszem. Ale faktycznie, jako samodzielny trener znajduje się w nowej sytuacji. Staramy się jednak traktować to wszystko jak kolejne zawody.

W Engelbergu Kamil przyznał, że na początku sezonu dał się porwać temu całemu szumowi. Teraz po drugim miejscu w Pucharze Świata i świetnym występie w mistrzostwach Polski oczekiwania znowu zaczęły rosnąć bardzo szybko. Nie boi się pan powtórki?
Jasne, ryzyko pozostaje. Wiem już jednak teraz, że jeśli damy się ponieść tym emocjom, będziemy straceni. Musimy stać twardo na ziemi i po prostu robić swoje. To nie jest jakaś filozofia pasująca do tej dyscypliny, ale ogólnie do sportu.

Musi pan jednak przyznać, że Stoch jest jednym z kandydatów do zwycięstwa.
Jest, oczywiście. Tyle że jednym z wielu. Powtarzam jeszcze raz – to tylko kolejne zawody. Ta cała „magia" Turnieju jest dla mnie trochę wydumana. A co do Kamila, to faktycznie wrócił na wysoki poziom. Inna sprawa, że spadł z niego raptem na dziesięć dni. A gdybyśmy mieli możliwość trenowania, to w jeden czy dwa mógł na niego wrócić. Poza tym, on wdarł się do światowej czołówki już w poprzednim sezonie. I to, że teraz ktoś zalicza go do faworytów, nie wydaje mi się dziwne. Już czas i musimy być na to przygotowani.

Stoch może skończyć ten turniej na podium?
Może skończyć turniej na bardzo dobrej pozycji.

Pan powie wreszcie coś, żeby pasowało do tytułu.
Nie, nie... Przecież pan wie, że nigdy tak nie zrobię. Chyba że wszystko zostanie już pozamiatane i nie będzie innej opcji. Wtedy coś wymyślimy.

Mistrzostwa Polski w Wiśle i to, że w drugim skoku Kamil musiał pokazać, że ma naprawdę mocną psychikę, były wam potrzebne?
Jak najbardziej. Stoch w pierwszej serii popełnił mały błąd i nagle znalazł się tam, gdzie nikt tego nie oczekiwał. W drugim skoku musiał pokazać, że stać go w takich okolicznościach na dobrą próbę. Mistrzostwa Polski w święta to z reguły nieszczęśliwy termin. Tym razem okazał się jednak zbawienny, bo nie wiem, czy w innych okolicznościach moglibyśmy gdzieś potrenować.

Wydaje mi się, że do swojej wysokiej formy wrócił też Piotr Żyła.
Wrócił, wrócił. Obawialiśmy się trochę o niego, patrząc jak trenuje. Męczył się strasznie, ale okazało się, że znowu zwyciężył jego upór. Wielu innych pewnie by odpuściło i uznało, że będzie jak będzie. On walczył z pozycją dojazdową aż do bólu, ćwiczył więcej niż reszta i wszystko udało się poukładać.

Czyli znowu mamy chłopaka w pierwszej piętnastce?
Już wiele razy udowodnił, że jest w stanie awansować do czołówki. Wierzę, że w Oberstdorfie, Ga-Pa, Innsbrucku oraz Bischofshofen również tak będzie.

A pozostali kadrowicze? Jakie ma pan oczekiwania wobec nich?
Każde zawody są istotne, ale przy tym jedne z wielu – tak staram się to wszystko traktować. Dla nas turniej to osiem konkursów, bo kwalifikacje są również niezwykle ważne. To właśnie specyfika tej imprezy. Do tego Turniej Czterech Skoczni odbywa się po raz 60., więc uznajemy go oczywiście za prestiżowy. Prestiżowy, ale jednocześnie normalny. Oczekuję od chłopaków tego co zwykle.

Czyli czterech w pierwszej trzydziestce.
To jest nasz cel jako drużyny.

Wracamy do początku rozmowy. Faworyci?

Wystarczy wziąć do ręki klasyfikację generalną Pucharu Świata i przeczytać pierwszą dziesiątkę od góry do dołu. Choć i tam są pewnie więksi i mniejsi mistrzowie. Największymi są dla mnie Austriacy. Skaczą u siebie, mają kilku świetnych zawodników. Każdy z pierwszej dziesiątki może jednak wygrywać. Poza tym, ten turniej może wyglądać zupełnie inaczej po kolejnych zawodach. Trzeba pamiętać, że w nim sumuje się noty po każdym konkursie. Rok temu w Ga-Pa odbyła się jedna seria, odpadli liderzy i wszystko zaczęło się chwiać.

Ponownie dociśniemy. Kamil to większy czy mniejszy faworyt?
A na to pytanie akurat nie odpowiem.

wywiad drugi
Turniej Czterech Skoczni - jedna z najważniejszych imprez w tym sezonie?
Nie, to jest tylko magia. Turniej różni się od innych konkursów formułą przeprowadzania zawodów, jest prestiżowy, z dużymi nagrodami, natomiast podchodzimy do tych zawodów tak samo jak do innych. W momencie, gdy zaczniemy to traktować szczególnie, to jest duża nadzieja, że nam nie wyjdzie.

Czy ktoś może wygrać wszystkie cztery konkursy w tym roku?
Będzie bardzo trudno, bo w czołówce jest wąsko. Dawniej był zdecydowany lider, który przeskakiwał wszystkich jak chciał, nie mieliśmy przeliczników, były szersze kombinezony, niska waga, dużo się dało zrobić. Nie mówię, że nikt tego nie dokona, bo pierwsze starty wygrał ten sam zawodnik. Te konkursy stały na głowie, ale wciąż ten sam skoczek był na czele!

Z jakimi nadziejami ruszacie na Turniej?
Liczymy na dobre skoki zawodników, bo o wynikach nie da się mówić. Mamy świadomość tego jak wąska jest czołówka. Obserwując tegoroczny Puchar Świata, to czasami 10-15 zawodników jest blisko siebie, wręcz na żyletkę i wszystko się może przestawić bardzo szybko. Jeśli jeden konkurs będzie loteryjny, wszystko stanie na głowie i mogą zdecydować współczynniki za wiatr. Może być wszystko, ale myślę, że przynajmniej ta dwójka - Kamil Stoch i Piotrek Żyła - są w stanie walczyć o czołowe lokaty.

Kamil jest wymieniany w gronie faworytów przez wielkie nazwiska austriackie.

Zgadza się. Trudno nie być faworytem, gdy skacze się w tym sezonie kilka razy obok podium i kilka na nim staje, a za sobą ma się trzykrotne zwycięstwo w Pucharze Świata w poprzednim sezonie i wygrane w Grand Prix. Ale nie zapomnijmy o tym, że oprócz niego jest jeszcze co najmniej dziewięć innych nazwisk, które też są wymieniane w gronie faworytów i to najprawdopodobniej między nimi rozstrzygnie się Turniej. Może być jednak tak, że zajmie miejsce 10. ze stratą trzech punktów do zwycięstwa...

Zwycięstwo i rekord skoczni w Wiśle to na pewno dobry prognostyk dla Kamila.
Takie zwycięstwo na pewno podbudowuje i pozwala wierzyć w to, że potrafi atakować. Akurat to mu dobrze wychodzi - atakowanie z dalszej lokaty. Natomiast co do samego rekordu, to nie przywiązywałbym wagi do niego, bo możemy za chwilę zrobić jeszcze jedną serię i tak ustawić rozbieg, że rekord na pewno zostanie pobity. To nie o to chodzi w skokach. Samymi rekordami się zawodów nie wygrywa, chodzi o dobre skoki.

Piotrek Żyła stoczył wyrównaną walkę z Kamilem o złoty medal mistrzostw Polski.
Piotrek ma pewne problemy, ale cieszę się, że podczas mistrzostw skakał dobrze. W porównaniu z problemami, z jakimi się tutaj borykał na przedświątecznym treningu, to jest wręcz super. Nawet się wtedy śmialiśmy, że z takimi skokami nie załapałby się do składu na Puchar Kontynentalny. Ale pamiętamy o tym, że nawet gdy zawala skoki na treningu, mobilizuje się na zawody i to pokazał. Natomiast wiem, że potrafi skakać jeszcze lepiej, bo miał tutaj w piątek lepsze próby.

Na formę Stefana ma dalej wpływ kontuzja z sezonu letniego?
Zakładaliśmy, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to po pięciu tygodniach od operacji wróci do normalnych treningów. Pojawił się dwutygodniowy poślizg, były pewne problemy. Natomiast w tej chwili jest motorycznie blisko swoich rekordów życiowych, to jest ok. Czego brakuje? Odpowiedniej ilości dobrych skoków. Zaczął dobrze skakać na igelicie dopiero podczas ostatniego zgrupowania przed zimą, to bardzo mało. Natomiast teraz pokazuje ich coraz więcej i można powiedzieć, że jest trzecim pewnym zawodnikiem. Nie robi puntów, ale jest cały czas w okolicy 30. miejsca. Brakuje niewiele i liczymy, że się już niedługo przełamie. Bo nie po to się jeździ na zawody, żeby startować w jednej serii.

W Turnieju zadebiutuje 17-letni Olek Zniszczoł. To zaskoczenie w tym sezonie?
Nie, on już dobrze skakał latem. Teraz potwierdził to w Ałmacie i Erzurum, skacze dobrze, Robert Mateja nie ma do niego zastrzeżeń. W Turnieju nabierze doświadczenia, bo co innego skakać w Letniej Grand Prix, co innego w Pucharze Świata w Zakopanem, a co dopiero w Turnieju. Turniej kojarzy się nam wszystkim z piękną otoczką. Z drugiej to najgorsza impreza jeśli chodzi o przemieszczanie się, logistykę. Czasem piętrzą się takie problemy, jakich nie doświadczamy nigdzie indziej. Normalnie wszystko można elegancko poukładać, ale na Turnieju się nie da.

Zamierzacie startować w całym Turnieju w tym samym składzie?
Zobaczymy. Trochę się to ułożyło nie po naszej myśli, bo liczyliśmy na sześć miejsc. Wtedy od razu podałbym pełen skład - piąte i szóste miejsce to byliby Maciej Kot i Tomasz Byrt bez dyskusji. Teraz może być jednak tak, że ktoś kogoś wymieni w połowie Turnieju. Myślę, że ci młodzi zawodnicy nie będą walczyć o klasyfikację generalną. Chcielibyśmy, ale myślę, że to jeszcze nie w tym roku. Teraz mają złapać doświadczenie.

Przed świętami trenowaliście w Wiśle. Widać już jakąś poprawę u zawodników?
Malinka to taka skocznia, która rogi pokazuje od razu. To nie jest łatwy obiekt, w dodatku nie ma jeszcze optymalnego profilu - w niektórych miejscach śniegu jest za dużo, co dodatkowo utrudnia zawodnikom latanie. Bardzo długo czekaliśmy na ten obiekt, tak samo zresztą jak na ten w Szczyrku, który jest jeszcze trudniejszy od Malinki. Jeśli obie skocznie będą gotowe, to będziemy w stanie wracać po zawodach choćby na jeden trening, 5-6 skoków. Wtedy będzie można być spokojnym o przyszłość. Z doświadczenia wiemy jak to było w sezonie letnim, a także rok temu - kiedy tylko potrenowaliśmy w Wiśle i Szczyrku, a później jechaliśmy na zawody, od razu był dobry start. Gdy brakuje nam tych skoczni, zresztą w ogóle skakania, to rodzą się problemy.

Przedsezonowe plany na razie wzięły w łeb, bo miało punktować 3-4 zawodników, a jest tylko dwóch.
Na tę chwilę jest poniżej oczekiwań, bo liczyliśmy na to, że trzech zawodników będzie regularnie punktować, a czwarty mógł się zmieniać. Bo na to mają papiery. Może to nie jest wytłumaczenie, ale trochę brakuje nam treningu. Pojechaliśmy na pierwszy śnieg bez skakania, trochę ryzykując, ale okazało się, że nie było aż tak źle. Natomiast później zaczęły się rodzić problemy, bo pojawiły się okresy, w których nie dało się nic robić - ani wrócić na igelit, ani skakać na śniegu. To był czas stracony. Pierwsze treningi zrobiliśmy w Ramsau przed i po Engelbergu. Teraz zaczyna to powoli wracać do normalności i mam nadzieję, że gotowych skoczni będzie coraz więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz