wtorek, 19 lutego 2013

Adam Małysz o szansach Polaków na MŚ

Rzeczpospolita: Jutro otwarcie pierwszych od wielu lat narciarskich mistrzostw świata bez Adama Małysza. Nieswojo? 
Adam Małysz: Nie. Dobrze mi tu, gdzie jestem. Nie nudzę się, propozycji jest mnóstwo. Czas przemija, wieku nie przeskoczę.

Janne Ahonen chyba uważa inaczej, bo znowu chce wracać. 
On mnie rozbraja swoimi pomysłami. Już pierwszy jego powrót był dziwny, a teraz Janne wymyślił kolejny. Może nie szło mu w tym, co zaczął robić po karierze? Bardzo liczy na to, że zdobędzie olimpijski medal w Soczi. Życzę mu tego, ale nie sądzę, żeby się udało. Zbyt wiele się zmieniło. Technika, kombinezony, przybyło młodych zdolnych. Ale w fińskiej kadrze pewnie i tak będzie najlepszy, bo tam teraz straszna bieda. Ponoć właśnie po to wraca, by pomóc to trochę dźwignąć. Ale jeśli on jeden ma wszystko nieść, to mu współczuję. I trzymam kciuki.

Mistrzostwa wracają po dziesięciu latach do Val di Fiemme, gdzie pan został podwójnym mistrzem świata. To były najmilsze chwile w karierze? 
Jedne z najmilszych, ale nigdy tego nie rozdzielałem: tu bardziej miło, tu mniej. Zawsze dobrze skakałem w Predazzo, choć wielu tej skoczni nie lubi, tam zwykle wieje z tyłu. Dwa zwycięstwa smakowały szczególnie, bo wcześniej przyszedł kryzys. Mało kto liczył, że wygram choć jeden konkurs, a co dopiero dwa. Czułem się tak lekko, nad niczym się nie zastanawiałem. Raz, raz – i poszło. Ale miałem wcześniej jakąś wewnętrzną pewność, że będzie dobrze. Gdy odpuszczałem ostatnie przed MŚ zawody w Willingen i jechałem do Ramsau, wiedziałem, że jak przepracuję wszystko od A do Z, będę walczył o medal.

A teraz mamy szansę na medal w skokach? Kamil Stoch cały czas jest blisko podium, ale jeszcze tej zimy nie wygrał.
Analizuję skoki Kamila, rozmawiam o nich z Łukaszem Kruczkiem. Jeśli Kamil mocno popracuje na progu, wtedy skok jest bez zarzutu. Ale czasem od razu po wyjściu widać, że nie poleci daleko, brakuje mocy, jest – mówiąc naszym językiem – za nartami. Może brakuje mu tego jednego wystrzału, po którym wszystko wskoczy na swoje miejsce i zacznie się ładna seria. Czemu nie na mistrzostwach, Kamil lubi skocznię w Predazzo. Dziś każdy w Pucharze Świata liczy się ze Stochem, ale też nikt go nie wymieni jako głównego faworyta. To świetna pozycja do ataku. Kamilowi sprzyja to, że choć jest liderem kadry, ma obok siebie kolegów, którzy też potrafią wskoczyć do pierwszej dziesiątki, wyprzedzić go. Nie musi wszystkiego brać na plecy.

Drużyna ma większe szanse na podium niż Kamil Stoch?
Piąte miejsce w ostatniej drużynówce w Willingen to było najlepsze, co nam się mogło przytrafić. Bo po drugim miejscu w Zakopanem głowy się zagrzały, wielu nas już wepchnęło na podium. Możliwości mamy duże, ale dobrze, że trochę o nas przycichło, lepiej nam zrobi, jak wyskoczymy z cienia. Wiem, co mówię, przeżyłem to w Val di Fiemme.

Medalowa szansa drużyny bez Małysza – kilka lat temu brzmiałoby to absurdalnie. 
A ja zawsze byłem optymistą. Widziałem, co się działo na małych skoczniach, od kiedy zacząłem odnosić sukcesy. Dzieci setkami zgłaszały się do klubów, w samej Wiśle było wtedy 300 chętnych, sprzętu zabrakło. Gdy zaczynałem, było nas 40, a potem zostałem sam. Więc jeśli to przyjąć za regułę, z 300 chętnych zostanie siedmiu, ośmiu dobrych skoczków. A to była tylko Wisła. Wiedziałem, że musi powstać polska szkoła skoków, mocna drużyna. I ten boom trwa, teraz już nawet i dziewczynki zaczęły się zgłaszać. Nie ma wyrwy między seniorami a juniorami, powinno być jeszcze lepiej. Dołożyłem do tego swoje trzy grosze, daje mi to niesamowitego kopa.

Ale problemów też mamy sporo: niszczeją małe skocznie, Średnia Krokiew straciła homologację, trenerzy w klubach zarabiają śmiesznie mało w porównaniu z tymi, którzy pracują z młodzieżą np. w Austrii. 
Trzeba twardej ręki, kogoś, kto przypilnuje całości. Dla mnie to jest niepojęte, że w Zakopanem nie ma poza Pucharem Świata właściwie żadnych zawodów w skokach, bo cena jest zaporowa. Państwowa instytucja, taka jak Centralny Ośrodek Sportu, ma służyć sportowcom. A COS przeszkadza, zawodnicy nie mogą tam trenować i jeżdżą do Szczyrku oraz Wisły, gdzie skocznię przejął związek. Będzie łatwiej, jeśli przyjdą kolejne sukcesy. Dobrze, że nasi odpuścili ostatnie konkursy przed mistrzostwami, na mamucie w Oberstdorfie można było tylko coś zepsuć. Potrenowali w Szczyrku na skoczni, która ich wprawia w dobry nastrój, jak mnie Ramsau. Tylko Piotrkowi Żyle to wszystko jedno, on nastrój ma zawsze.

Został dzięki temu medialną gwiazdą. Mówią, że kiedyś Polacy skrzykiwali się przed telewizory: chodź, Adam skacze, a teraz: chodź, Żyła mówi. 
Ludzie lubią jego naturalność. Piotrek skacze teraz lepiej niż kiedykolwiek, nie musi wygrywać, kibice i tak są za nim. Wybaczają mu, gdy coś palnie, bo jest sobą. Nie zapomina, skąd wyszedł, to jest bardzo ważne. Ja też strasznie nie lubię, jak ktoś mnie poprawia, gdy mówię gwarą. Nie możemy być wszyscy tacy sami. Piotrek pracuje najciężej ze wszystkich kadrowiczów, a predyspozycje do tego sportu ma może najlepsze w Polsce. Gdyby sobie tak jeszcze dał pomóc z techniką... To jest indywidualista, trudny do prowadzenia, Łukasz Kruczek nieraz na to narzekał. Jak mu się powie, że ma coś zrobić, to nie przyjmuje do wiadomości, póki tego nie przetrawi. Albo przyjmie, spróbuje dwa razy, a potem wraca do swoich pomysłów.

Jest jeszcze trzeci kandydat na lidera, Maciej Kot. 
To wielki talent, czasami mam tylko wrażenie, że za bardzo roznosi go ambicja. Maciek chce udowodnić, że wygrane w Letniej Grand Prix nie były przypadkiem, że potrafi je powtórzyć zimą. Potrafi, tylko musi podejść do tego spokojniej.

Gregor Schlierenzauer będzie największą gwiazdą mistrzostw? 
Jest wielkim faworytem. Nawet gdy psuje skok, tak jak ostatnio w Klingenthal, to potrafi jeszcze bardzo dużo wyciągnąć. A jeśli odda dobry skok, to nie ma teraz na niego mocnych. Dojrzał, uspokoił się. Ma takie dźwignie w nogach, że nawet bez eksplozji na progu potrafi daleko lecieć.

Skoczkowie za nim nie przepadają, pan miał z nim dobry kontakt? 
Nie narzekałem. Gregor po prostu nie jest wylewny, chwilę porozmawia i się wyłącza. Ma swój świat, znakomicie się koncentruje.

Schlierenzauer bije rekordy, ale Austriacy jako drużyna nie wygrali tej zimy jeszcze żadnego konkursu. Wrócą do dawnej potęgi? 
Największą zagadką jest Thomas Morgenstern, nie skacze od dawna i chyba nie chodzi tylko o to, że chciał być z rodziną po narodzinach córki. Andreas Kofler też wyskoczył na krótko, a teraz nie może sobie poradzić. Austriaków zaskoczyła zasada „zero tolerancji" w sprawie kombinezonów. Liczyli, że nie będzie aż tak ostrych kontroli. Wiem z dobrego źródła, że na początku, w lecie, mieli ogromne problemy. Zimę zaczęli dobrze, a potem się posypało. Pierwszy raz od dawna nie ma faworyta do drużynowego złota. Rewelacją są Słoweńcy, ale presja zaczyna im ciążyć, a jeśli będzie wiało z tyłu, będą w opałach, bo to lotnicy.

Wybiera się pan do Val di Fiemme? 
Zapraszają mnie organizatorzy, kuszą telewizje. Ale mam w Zakopanem 24 lutego „Zjazd na krechę" z Red Bullem, więc zawody na średniej skoczni mnie ominą. Postaram się być w drugim tygodniu. Powspominać i być przy tym, jak się będą rodzić nowe wspomnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz