Przegląd Sportowy: W przeszłości nie był pan takim wesołkiem. Czy teraz sport sprawia panu większą frajdę?
Piotr Żyła: Zawsze chciałem osiągać dobre wyniki, ale często byłem wręcz przemotywowany. W poprzednim sezonie również traktowałem wszystko za poważnie. W końcu trochę wyluzowałem. Zwłaszcza przed konkursem o Puchar Świata w Wiśle odpocząłem i odzyskałem dobry nastrój. Udane skoki zawsze mnie cieszyły, ale w poprzednich latach nie miałem ich za wiele. Uważam, że choć lądowanie na stu metrach bywa nieprzyjemne, to też trzeba się śmiać.
Ze spadnięcia na bulę?
Pamiętam konkurs Pucharu Świata w Sapporo w 2009 roku. Akiro Higashi skoczył79 metrów. Wszyscy się śmialiśmy, że bliżej już się nie da, ale my z Marcinem Bachledą osiągnęliśmy również kiepskie wyniki (Żyła82 ma Bachleda78 m– przyp. red.) Na początku to nie było zabawne, ale po pięciu minutach mieliśmy niezły ubaw. Nawet trener Zbigniew Klimowski, który nam towarzyszył, miał uśmiech na twarzy. Od razu po mojej próbie byłem poważny, bo inaczej co ludzie by sobie pomyśleli – walnął w bulę głupi a się śmieje. W tym sezonie w Kuusamo osiągnąłem94,5 metrai powstrzymywałem się od śmiechu. Wylatuję z progu i... bum, od razu ląduję. Nie było nawet fazy lotu. Bardzo mnie to rozbawiło, ale dopiero w szatni wybuchnąłem śmiechem. Wcześniej nie wypadało. Jestem zdania, że trzeba cieszyć się życiem. Po jednej zepsutej próbie nie zawali się świat. Dawniej gdy zawiodłem w pierwszej próbie, to się zamartwiałem. Teraz pozostaję pozytywnie nastawiony przed następną serią. Zmieniłem się w ciągu ostatnich dwóch lat.
Piotr Żyła: Zawsze chciałem osiągać dobre wyniki, ale często byłem wręcz przemotywowany. W poprzednim sezonie również traktowałem wszystko za poważnie. W końcu trochę wyluzowałem. Zwłaszcza przed konkursem o Puchar Świata w Wiśle odpocząłem i odzyskałem dobry nastrój. Udane skoki zawsze mnie cieszyły, ale w poprzednich latach nie miałem ich za wiele. Uważam, że choć lądowanie na stu metrach bywa nieprzyjemne, to też trzeba się śmiać.
Ze spadnięcia na bulę?
Pamiętam konkurs Pucharu Świata w Sapporo w 2009 roku. Akiro Higashi skoczył79 metrów. Wszyscy się śmialiśmy, że bliżej już się nie da, ale my z Marcinem Bachledą osiągnęliśmy również kiepskie wyniki (Żyła82 ma Bachleda78 m– przyp. red.) Na początku to nie było zabawne, ale po pięciu minutach mieliśmy niezły ubaw. Nawet trener Zbigniew Klimowski, który nam towarzyszył, miał uśmiech na twarzy. Od razu po mojej próbie byłem poważny, bo inaczej co ludzie by sobie pomyśleli – walnął w bulę głupi a się śmieje. W tym sezonie w Kuusamo osiągnąłem94,5 metrai powstrzymywałem się od śmiechu. Wylatuję z progu i... bum, od razu ląduję. Nie było nawet fazy lotu. Bardzo mnie to rozbawiło, ale dopiero w szatni wybuchnąłem śmiechem. Wcześniej nie wypadało. Jestem zdania, że trzeba cieszyć się życiem. Po jednej zepsutej próbie nie zawali się świat. Dawniej gdy zawiodłem w pierwszej próbie, to się zamartwiałem. Teraz pozostaję pozytywnie nastawiony przed następną serią. Zmieniłem się w ciągu ostatnich dwóch lat.
Współpracował pan w przeszłości z Kamilem Wódką. Czy psycholog kadry nadal panu pomaga?
Nie jest mi już potrzebny. Mam inne metody motywacji przed konkursami. Jestem obecnie jedynym kadrowiczem, który z nim nie współpracuje. Robiłem to wcześniej przez dwa lata, co zaprocentowało w jakiś sposób, ale psycholog czy trener nie usiądzie za mnie na belce i nie skoczy. Jestem tam u góry sam i muszę sobie dać radę. Zresztą przed zawodami bardziej potrzebuję pobudzenia. Przed samym skokiem muszę się nabuzować. Po prostu dostać w dupę na rozgrzewce. W jaki sposób? Dużo biegam przed zawodami i to w szybkim tempie.
Skoki narciarskie to specyficzna dyscyplina. Często zawodnicy sami nie wiedzą, jaka jest przyczyna świetnego czy beznadziejnego skoku.
Wystarczy, że minimalnie zmieni się jakiś element w pozycji dojazdowej, trochę obniży się biodro lub podniesie klatkę piersiową i nagle skacze się10 metrówdalej. Niestety, to działa też w drugą stronę. Osiąga się15 metrówmniej i trudno wymyślić dlaczego.
Ma pan kilka znanych powiedzonek. Najsłynniejsze to „garbik, fajeczka i poleciało". Czy jest pańskim ulubionym?
Już w poprzednim roku w Oslo użyłem tego zabawnego cytatu, ale dopiero teraz stał się popularny. Mógłbym do każdego skoku coś wymyślić. W Bischofshofen po pierwszej próbie wpadło mi do głowy, że chyba muszę zacząć palić, bo wtedy będę miał co robić na rozbiegu. Nie wymyślam wcześniej tych powiedzonek. Po prostu nagle przychodzą mi do głowy. Nie zastanawiam się nad tym, co mówię. Kolejne, „będzie cud malina i dolina", stanowiło nawiązanie do jednego z moich kombinezonów, który jest w kolorze malinowym. Dużo mam skojarzeń z kombinezonami. Kilka lat temu miałem ciemnozielony i mówiłem kolegom, że to „green power".
Nie jest mi już potrzebny. Mam inne metody motywacji przed konkursami. Jestem obecnie jedynym kadrowiczem, który z nim nie współpracuje. Robiłem to wcześniej przez dwa lata, co zaprocentowało w jakiś sposób, ale psycholog czy trener nie usiądzie za mnie na belce i nie skoczy. Jestem tam u góry sam i muszę sobie dać radę. Zresztą przed zawodami bardziej potrzebuję pobudzenia. Przed samym skokiem muszę się nabuzować. Po prostu dostać w dupę na rozgrzewce. W jaki sposób? Dużo biegam przed zawodami i to w szybkim tempie.
Skoki narciarskie to specyficzna dyscyplina. Często zawodnicy sami nie wiedzą, jaka jest przyczyna świetnego czy beznadziejnego skoku.
Wystarczy, że minimalnie zmieni się jakiś element w pozycji dojazdowej, trochę obniży się biodro lub podniesie klatkę piersiową i nagle skacze się10 metrówdalej. Niestety, to działa też w drugą stronę. Osiąga się15 metrówmniej i trudno wymyślić dlaczego.
Ma pan kilka znanych powiedzonek. Najsłynniejsze to „garbik, fajeczka i poleciało". Czy jest pańskim ulubionym?
Już w poprzednim roku w Oslo użyłem tego zabawnego cytatu, ale dopiero teraz stał się popularny. Mógłbym do każdego skoku coś wymyślić. W Bischofshofen po pierwszej próbie wpadło mi do głowy, że chyba muszę zacząć palić, bo wtedy będę miał co robić na rozbiegu. Nie wymyślam wcześniej tych powiedzonek. Po prostu nagle przychodzą mi do głowy. Nie zastanawiam się nad tym, co mówię. Kolejne, „będzie cud malina i dolina", stanowiło nawiązanie do jednego z moich kombinezonów, który jest w kolorze malinowym. Dużo mam skojarzeń z kombinezonami. Kilka lat temu miałem ciemnozielony i mówiłem kolegom, że to „green power".
Filmy z pańskimi wypowiedziami biją w internecie rekordy popularności. Wspominał pan kiedyś, że nie lubi ich oglądać.
Nie lubię słuchać swojego głosu. Większość kolegów z kadry również. Wiem, bo rozmawialiśmy o tym. Żona ogląda te wywiady i śmieje się ze mnie. Ogląda je też moja roczna córeczka, najwierniejsza fanka taty. Jak rozrabia, to żona puszcza w internecie nagranie z tatą a ona się uspokaja i ogląda. Syn za to ma swoje pasje. Tworzy dzieła z plasteliny. Zamiast skoków ogląda w telewizji program „Art attack" i próbuje robić zabawki. Niezły z niego majsterkowicz. Pamiętam jednak, że jak skakaliśmy w Engelbergu, to przyszedł do i spytał mamę, jak mi poszło. Powiedziała, że słabo, a on na to: „Nie przejmuj się mamo, ja i tak będę lepiej skakał od taty".
Przed zawodami oglądacie kabarety. Jakie są twoje ulubione?
„Ani Mru, Mru" i „Kabaret Moralnego Niepokoju". Fajne są gagi związane ze skoczkami. Uśmiałem się, gdy naśladowano Svena Hannawalda. Wiele razy przewijał się w żartach Adam Małysz czy Simon Ammann. Trener Łukasz Kruczek puszcza nam czasami jakieś skecze. Często w pokoju hotelowym oglądamy również głupkowate komedie, jak „Chłopaki nie płaczą", „Kilerów" albo amerykańskie „American Pie".
Za to z filmoteki wyrzuciliście pewnie „Milczenie Owiec". Oglądaliście ten thriller w grudniu w Kuusamo, a później w konkursie drużynowym zajęliście ostatnie miejsce.
Horrory i thrillery zostawiliśmy sobie na lato. Do skoków na igielicie nie podchodzi się tak poważnie jak do rywalizacji na śniegu.
Matti Nykänen jest wokalistą pop. Ville Kantee i Jussi Hautameki stworzyli The Kroisos. Może wy...
Mielibyśmy założyć kabaret? Zobaczymy, na razie brakuje czasu. Skaczę na nartach a latem gram w piłkę nożną i siatkówkę w amatorskich ligach.
Wiem, że Krzysiek Miętus to również wesołek. Lubi się śmiać i żartować. Ktoś jeszcze?
U nas każdy by się nadawał do kabaretu. Grzesiu Sobczyk (były skoczek, asystent trenera kadry – przyp. red.) mógłby być naszym liderem. W kadrze zawsze było wesoło, ale w poprzednich latach osiągaliśmy gorsze wyniki i nikt tak uważnie nie śledził, co robimy. Za czasów Małysza również było fajnie. Adam potrafił rozweselić swoimi żartami. Nigdy się przy nim nie nudziliśmy.
Czy koledzy dalej mówią do pana „Wewiór"?
Przeważnie „Pieter", ale czasami też „Wewiór". To wzięło się z filmu „Czerwony kapturek – historia prawdziwa". W nim wiewiórka biegała jak szalona, po wypiciu kawy. Ja nie piję, bo nie umiem później zasnąć w nocy, ale na rozgrzewce biegałem i sam mówiłem, że jestem taki szybki jak „Wewiór".
Jakich pseudonimów dorobili się pozostali kadrowicze?
Dawid Kubacki ma pełno ksywek, ale najczęściej mówimy na niego „Mustaf" albo „Brynbul". Krzysiek Miętus to „Titus". Za to Kot to po prostu Maciek a Stoch to Kamil. Nie dorobili się ksywek. Stefanek, czyli Hula, miał sporo pseudonimów, ale mu się nie podobały. Ze sztabu najwięcej przylgnęło do Kamila Wódki, ale nie będę ich przytaczał...
Nie lubię słuchać swojego głosu. Większość kolegów z kadry również. Wiem, bo rozmawialiśmy o tym. Żona ogląda te wywiady i śmieje się ze mnie. Ogląda je też moja roczna córeczka, najwierniejsza fanka taty. Jak rozrabia, to żona puszcza w internecie nagranie z tatą a ona się uspokaja i ogląda. Syn za to ma swoje pasje. Tworzy dzieła z plasteliny. Zamiast skoków ogląda w telewizji program „Art attack" i próbuje robić zabawki. Niezły z niego majsterkowicz. Pamiętam jednak, że jak skakaliśmy w Engelbergu, to przyszedł do i spytał mamę, jak mi poszło. Powiedziała, że słabo, a on na to: „Nie przejmuj się mamo, ja i tak będę lepiej skakał od taty".
Przed zawodami oglądacie kabarety. Jakie są twoje ulubione?
„Ani Mru, Mru" i „Kabaret Moralnego Niepokoju". Fajne są gagi związane ze skoczkami. Uśmiałem się, gdy naśladowano Svena Hannawalda. Wiele razy przewijał się w żartach Adam Małysz czy Simon Ammann. Trener Łukasz Kruczek puszcza nam czasami jakieś skecze. Często w pokoju hotelowym oglądamy również głupkowate komedie, jak „Chłopaki nie płaczą", „Kilerów" albo amerykańskie „American Pie".
Za to z filmoteki wyrzuciliście pewnie „Milczenie Owiec". Oglądaliście ten thriller w grudniu w Kuusamo, a później w konkursie drużynowym zajęliście ostatnie miejsce.
Horrory i thrillery zostawiliśmy sobie na lato. Do skoków na igielicie nie podchodzi się tak poważnie jak do rywalizacji na śniegu.
Matti Nykänen jest wokalistą pop. Ville Kantee i Jussi Hautameki stworzyli The Kroisos. Może wy...
Mielibyśmy założyć kabaret? Zobaczymy, na razie brakuje czasu. Skaczę na nartach a latem gram w piłkę nożną i siatkówkę w amatorskich ligach.
Wiem, że Krzysiek Miętus to również wesołek. Lubi się śmiać i żartować. Ktoś jeszcze?
U nas każdy by się nadawał do kabaretu. Grzesiu Sobczyk (były skoczek, asystent trenera kadry – przyp. red.) mógłby być naszym liderem. W kadrze zawsze było wesoło, ale w poprzednich latach osiągaliśmy gorsze wyniki i nikt tak uważnie nie śledził, co robimy. Za czasów Małysza również było fajnie. Adam potrafił rozweselić swoimi żartami. Nigdy się przy nim nie nudziliśmy.
Czy koledzy dalej mówią do pana „Wewiór"?
Przeważnie „Pieter", ale czasami też „Wewiór". To wzięło się z filmu „Czerwony kapturek – historia prawdziwa". W nim wiewiórka biegała jak szalona, po wypiciu kawy. Ja nie piję, bo nie umiem później zasnąć w nocy, ale na rozgrzewce biegałem i sam mówiłem, że jestem taki szybki jak „Wewiór".
Jakich pseudonimów dorobili się pozostali kadrowicze?
Dawid Kubacki ma pełno ksywek, ale najczęściej mówimy na niego „Mustaf" albo „Brynbul". Krzysiek Miętus to „Titus". Za to Kot to po prostu Maciek a Stoch to Kamil. Nie dorobili się ksywek. Stefanek, czyli Hula, miał sporo pseudonimów, ale mu się nie podobały. Ze sztabu najwięcej przylgnęło do Kamila Wódki, ale nie będę ich przytaczał...
Sympatyczny zawodnik, nie ma co;) I wywiad też fajny :)
OdpowiedzUsuń