poniedziałek, 18 marca 2013

Vettori: "Stoch może wygrać igrzyska"

Ernst Vettori - ma 48 lat. Dwukrotny medalista olimpijski (złoto i srebro w Albertville 1992), pięciokrotny medalista mistrzostw świata (złoto w Val di Fiemme 1991, srebro w Seefeld 1985, dwa razy brąz w Oberstdorfie 1987, brąz w Falun 1993), dwukrotny zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni (1986, 1987), a także zdobywca medalu Holmenkollen. 

Przegląd sportowy: Mistrz świata z Val Di Fiemme Kamil Stoch radzi sobie w Pucharze Świata znakomicie. Czy jest pan zaskoczony tym, że Polak dominuje?
Ernst Vettori: Obserwuję tego chłopaka od lat i spodziewałem się, że pewnego dnia jego forma eksploduje. To naprawdę fantastyczny skoczek. Stoch jest dobry pod względem technicznym, ale również stylowo. To nie przypadek, że otrzymuje ostatnio wysokie noty u sędziów. Zasługuje na nie. Ma moc w nogach, ale w skokach to podstawa. Jest obecnie jednym z najlepszych zawodników świata.

Austriackie media porównują często Stocha do Adama Małysza. Widzi pan między nimi jakieś podobieństwa?
Jest ich sporo. Adam skakał świetnie stylowo i to samo demonstruje Kamil. Pod względem technicznym oraz charakterów również są podobni. Adam jest miłym i porządnym człowiekiem. Mimo sukcesów pozostał skromną osobą. Kamil to też taki typ człowieka. Jest lubiany w środowisku narciarskim.

W przyszłym roku w Soczi odbędą się igrzyska. Pan wygrał w 1992 roku konkurs w Albertville. Czy Stocha stać będzie na złoto?
Oczywiście, bo jest obecnej jednym z najlepszych zawodników na świecie, ale to samo mogę powiedzieć o kilku innych skoczkach. Kamil wygrał we Włoszech, a igrzyska są bardzo podobne do mistrzostw. Musisz być po prostu najlepszy w danym dniu.

Pana rodak i przyjaciel Anton Innauer (mistrz olimpijski z Lake Placid - przyp. red.) mówił na naszych łamach, że powstała polska szkoła skoków narciarskich. Czy zgadza się pan z Innauerem?
Kilka lat temu był Adam Małysz i daleko za jego plecami reszta zawodników. Teraz macie dużą grupę Polaków, która liczy się w Pucharze Świata. Maciej Kot, Piotr Żyła i Dawid Kubacki to nie są już anonimowe nazwiska w środowisku. Wasza drużyna jest silna, bo jest w kadrze odpowiednia konkurencja. Rywalizacja napędza wzajemnie tych młodych zawodników. Oni wszyscy ciężko pracowali na sukces.

Łukasz Kruczek uczył się fachu przy kilku specjalistach, w tym w latach 2004-2006 przy Heinzie Kuttinie, który był najpierw trenerem kadry B, a później kadry A. Czy Kuttin odcisnął swoje piętno na polskich skokach?
Pamiętam, że dobrze ze sobą współpracowali. Łukasz miał szczęście, że mógł uczyć się przy Kuttinie, którego uważam za jednego z naszych najlepszych trenerów. Trudno jednak w jakikolwiek sposób ocenić czy przyczynił się do tego, że w obecnym sezonie Polacy są tak silni. Moim zdaniem wasi trenerzy nie powinni mieć teraz żadnych kompleksów wobec szkoły austriackiej. Macie sztab szkoleniowy złożony z samych Polaków i osiąga on duże sukcesy. Wasi trenerzy znają się na swoim fachu.

Kruczek rywalizuje w tym sezonie głównie z austriacką myślą szkoleniową. Waszą drużynę prowadzi Alexander Pointner, Norwegów Alexander Stoeckl, a Niemców Werner Schuster...
Nie sprowadzałbym współcześnie skoków do walki pomiędzy czterema narodowościami. Słoweńcy też liczą się na świecie, a ich szkoli Goran Janus, podobnie jak Japończycy prowadzeni przez trenera z Azji (Tomoharu Yokokawa - przyp. red.). Kruczek jednak daje sobie dobrze radę w tym towarzystwie.

Trend uległ zmianie, bo jeszcze kilka la temu najwyżej ceniono szkoleniowców z Finlandii. W Polsce pracował Hannu Lepistö, Norwegów do sukcesów prowadził Mika Kojonkoski, a Janne Ahonena i spółkę Tommi Nikunen.
Finowie podobnie jak my mają tradycję i wiele sukcesów za sobą. To od nich często czerpano wiedzę na temat skoków. Mieli sporo klubów, w których uczono dzieciaki skakać. Teraz są w głębokim kryzysie, ale nie mam pojęcia, dlaczego dopadł ich tak głęboki dołek.

Co jest charakterystyczne dla austriackiej szkoły skoków?
Mamy długą i piękną tradycję. Skoki od lat są uprawiane w Austrii. Bardzo ważną placówką w rozwoju dyscypliny jest sportowe gimnazjum w Stams. To była pierwsza tego typu szkoła narciarska na świecie. Młodzi pracują tam nad kondycją, mają psychologię sportu, czy też porady dotyczące prawidłowego odżywiania. Są dobrze edukowani. Nie można jednak mówić o austriackiej technice skakania. Każdy zawodnik jest przecież inny i ma swój własny styl. Gregor Schlierenzauer inaczej wybija się i leci w powietrzu niż Thomas Morgenstern, a "Morgi" z kolei różni się pod tym względem od Andreasa Koflera.

Już w przyszłym tygodniu zakończy się tegoroczny sezon. Dla Polaków najważniejszym momentem było mistrzostwo świata w Val di Fiemme Kamila Stocha, a co panu utkwiło w głowie?
Gregor Schlierenzauer rządził w pewnym momencie. Pobił rekord Mattiego Nykänena w ilości zwycięstw w cyklu i to na dodatek w tak młodym wieku. To coś niesamowitego. W Planicy odbierze Kryształową Kulę i mimo że nie zdobył złota indywidualnie w mistrzostwach świata we Włoszech, to był dla niego doskonały sezon.

Dla pana wygrana w pucharze jest ważniejsza od złota mistrzostw?
Aby zwyciężać w cyklu trzeba utrzymywać formę przez całą zimę, a w mistrzostwach wystarczy po prostu mieć swój dzień. Trudniej wygrać PŚ, ale ja na równi z nim stawiam triumf w MŚ. Ważniejsze od tych imprez są jedynie igrzyska olimpijskie.

Jak ocenia pan współczesny system oceniania skoków, czyli bonusy za wiatr oraz zmianę belki?
To dobry system, nad którym nadal trzeba pracować i go udoskonalać. Chwalę go, bo nie ma obecnie bardziej sprawiedliwego.

Ale w Val Di Fiemme podczas konkursu drużynowego właśnie z powodu jego nieprzejrzystości doszło do skandalu. Polacy dopiero pół godziny po konkursie dowiedzieli się, że mają brązowe medale, a zrozpaczeni Norwegowie nie mogli uwierzyć, że spadli z drugiego na czwarte miejsce.
To była duża wpadka, ale nie oznacza to, że cały pomysł oceniania jest do niczego. Moim zdaniem również w kolejnym sezonie powinien funkcjonować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz