piątek, 12 października 2012

Problemy z Wielką Krokwią

Całe wakacje żyliśmy dwoma konkursami LGP w Wiśle, teraz tym, że Hannu Lepistoe przybył do SMS Szczyrk... Tymczasem Wielka Krokiew w Zakopanem - kolebka polskich skoków stała się praktycznie niepotrzebna. Od stycznia nie odbyły się na niej zawody wysokiej rangi. Podobno przestają na niej trenować nawet skoczkowie z Zakopanego!

Coroczne zawody Pucharu Świata w Zakopanem były tradycją odkąd Adam Małysz zdobywał dla Polski sukcesy, pod Wielką Krokwię zjeżdżały dziesiątki tysięcy kibiców gotowych stać nawet kilometr od obiektu, tylko po to, by obejrzeć skoki mistrza. Odszedł Małysz, skoki też cieszą się mniejszą popularnością. Co za tym idzie mniejsza frekwencja nie wymaga obiektów z dużymi trybunami. Krokiew jest też za droga do wynajęcia.

We wrześniu w Zakopanem miał się odbyć Puchar Jesieni. Konkurs został jednak odwołany, ponieważ Polski Związek Narciarski nie był w stanie zapłacić 9 tysięcy złotych za wynajem skoczni na cztery godziny, nie mówiąc już o opłatach za prąd, obsługę wyciągu oraz wynagrodzeniu sędziów.

Na Wielkiej Krokwi pojedynczy trening jednego zawodnika kosztuje aż 12 złotych. W Wiśle Malince opłata kwartalna dla całego klubu wynosi jedyne 50 zł. PZN wydzierżawił wiślański obiekt od Centralnego Ośrodka Sportu w Szczyrku, dzięki czemu działacze związkowi sami regulują ceny w taki sposób, aby kluby narciarskie były w stanie sfinansować zajęcia na skoczni dla swoich podopiecznych. Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego tłumaczy, że częste treningi na obiekcie imienia Adama Małysza nasilają przypływ turystów. Turyści, z kolei, dostarczają środki na utrzymanie obiektu, co pozwala na obniżenie kosztów treningów. Brak skoków na Wielkiej Krokwi sprawia natomiast, że coraz mniej osób zwiedza skocznię, a więc coraz niższe kwoty wpływają do kasy COS-u. Co za tym idzie – ceny najmu są jeszcze wyższe, a treningi w Zakopanem stają się nieopłacalne nawet dla miejscowych zawodników.

W chwili obecnej na skoczni imienia Stanisława Marusarza ćwiczą jedynie kadry narodowe, ponieważ Polski Związek Narciarski dysponuje środkami tylko na te treningi.  W zależności od potrzeb zawodników podopieczni Łukasza Kruczka trenowali na Wielkiej Krokwi od 8 do 15 dni w okresie letnim, z kolei ekipa Roberta Matei odbyła 20-30 treningów. Co więcej, problemem zakopiańskich obiektów są nie tylko nieosiągalne dla klubów narciarskich ceny najmu. Profil Średniej Krokwi jest przestarzały, a wieża najazdowa straciła kontakt z podłożem. Istnieje ryzyko, że skocznia nie otrzyma nawet licencji narodowej.

"Nie ukrywam, że martwi mnie to, że sportowe życie na Wielkiej Krokwi umiera. Zaskoczony byłem tym, że pierwszymi zawodami na tej skoczni od zimy był Puchar Solidarności. Ta sytuacja jest związana z kosztami, które Centralny Ośrodek Sportu nakłada na organizatorów, których nie stać na przeprowadzenie zawodów. Drogie są także treningi, dlatego kluby z Zakopanego wolą jeździć na zajęcia na skocznię do Wisły, czy na trasy biegowe na Kubalonkę, gdzie ponoszą naprawdę symboliczne opłaty. To śmieszne, bo przecież, kiedy nie mieliśmy obiektów w Wiśle, to my jeździliśmy do Zakopanego. Tymczasem teraz, choć w stolicy polskich Tatr są obiekty, to jednak zawodnicy jeżdżą do Wisły, bo są do tego zmuszeni" - mówi Adam Małysz.

Także Apoloniusz Tajner jest zafrasowany zaistniałą sytuacją. - To, że w tym sezonie letnim na Wielkiej Krokwi odbyło się tak mało zawodów jest dramatem dla tego zasłużonego obiektu. W Wiśle mamy teraz olbrzymi ruch. W tym roku to już jest 20 tysięcy osobo-dni. Mamy tam bardzo symboliczną opłatę dla klubów, bo oczywiście nie możemy im zupełnie za darmo oddać skoczni do użytku. Za 50 złotych na kwartał klub może korzystać z obiektu bez ograniczeń. Właśnie po to go przejęliśmy, żeby ulżyć klubom i żeby mogły one szkolić zawodników. Tak właśnie to powinno wyglądać. Dzięki ruchowi na tej skoczni, generujemy ruch turystyczny i na nim zarabiamy, żeby utrzymać obiekt. Niektóre kluby, nawet te z Zakopanego, specjalnie jadą rano busem do Wisły. Odbywają tam dwa treningi i wracają do Zakopanego wieczorem. I to im się opłaca bardziej niż wynajęcie Wielkiej Krokwi na trening - tłumaczy Tajner.

Prezes PZN ma jednak plan. Po raz drugi wystąpił z pismem do ministerstwa sportu o możliwość wydzierżawienia zespołu skoczni wraz z trasą biegową na podobnych zasadach, jak to ma miejsce w Wiśle. Rok temu PZN otrzymał jednak odmowną odpowiedź. - Rozmawiałem już na ten temat z panią minister Joanną Muchą. Upoważniliśmy do rozmów dyrektora COS w Zakopanem i ze strony TZN prezesa Andrzeja Kozaka. Gdyby bowiem ten obiekt trafił w nasze ręce, to wówczas zarządzałby nim TZN. Dyrektorzy muszą się jednak dogadać na podobnych zasadach jak w Wiśle, bo trudno, żebyśmy wzięli na siebie wszystkie koszty. Ten obiekt zarabia na siebie, ale to wszystko można jeszcze bardziej uaktywnić i rozwinąć - mówi Tajner.
Mam ogromną nadzieję, że uda się wydzierżawić skocznię. Smutne jest to, że w tej chwili kwestie ekonomiczne decydują o rozwoju młodych, utalentowanych sportowców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz