Dawid Góra, SportoweFakty.pl: Przed mistrzostwa świata mówił pan, że chce uplasować się w pierwszej dwudziestce konkursów indywidualnych. 19. lokatę na dużej skoczni można uznać za realizację tego planu?
Piotr Żyła: Wtedy mówiłem o planie minimum. Wiadomo, że mistrzostwa świata rządzą się swoimi prawami. To jest krótka seria konkursów raz na dwa lata. Myślę, że nie mogę mieć do siebie pretensji, że nie wywalczyłem wyższego miejsca. Nie przepadam za skoczniami w Predazzo - mają płaski rozbieg. To oczywiście nie jest wytłumaczenie mojej dyspozycji, ale uważam, że i tak dobrze skakałem na mistrzostwach świata. Nie osiągnąłem super wyników, ale cel, jaki sobie postawiłem został zrealizowany.
Nawet, jeśli noga nieco się powinęła w konkursach indywidualnych, to niedosyt został zrekompensowany przez medal wywalczony z drużyną.
Zdecydowanie tak. Mieliśmy w zespole mistrza świata, bez którego medal nie byłby możliwy. Kamil skakał rewelacyjnie zarówno na normalnym, jak i dużym obiekcie. Dla mnie to było niezwykle istotne, aby wspomóc kolegów z drużyny swoimi skokami i powalczyć o medal. Jak wiadomo, cel został osiągnięty, ale emocji związanych z punktami było naprawdę dużo.
Jak rodzina zareagowała na pana sukces?
Wszyscy się cieszyli, każdy mi gratulował, delikatnie poświętowaliśmy. Natomiast w dzień, w którym przyjechałem nie zdążyłem nawet wnieść torby do domu, bo córka od razu przyszła do mnie i prosiła, żebym ją wziął na ręce. Nie chciała mnie puścić, pół godziny minęło zanim wróciłem po sprzęt (śmiech). Bardzo się stęskniła.
Czy po sukcesie w konkursie drużynowym można stwierdzić, że wreszcie narodziła się tak długo oczekiwana przez kibiców, potrafiąca rywalizować z najlepszymi reprezentacja Polski?
Na pewno drużyna jest teraz bardzo silna. Niezależnie od tego, kogo trener nie zdecydowałby się wystawić to i tak uzyskalibyśmy dobry wynik. Ponadto, mamy zawodników, którzy dobrze sobie radzą w Pucharze Kontynentalnym, jak Łukasz Rutkowski czy Jasiu Ziobro. Są też świetni juniorzy, jak choćby Klimek Murańka, Olek Zniszczoł, Krzysiek Biegun... W Polsce trenuje coraz więcej naprawdę dobrych zawodników. Poziom się "dźwignął" i to bardzo.
Przed kadrą kolejny konkurs drużynowy, tym razem w Lahti. Chyba trudno będzie o taką motywację, jaką mieliście państwo w Predazzo.
Motywacja na pewno będzie. Każdy konkurs jest ważny, szczególnie, jak się skacze dla drużyny. Wtedy chce się zaprezentować, jak najlepiej, żeby pomóc kolegom. Przed występem nie ma zbytnich kombinacji. Po prostu, skaczę tak, jak potrafię najlepiej. Poza tym, po nieudanych indywidualnych zawodach nie ma do konkretnego zawodnika pretensji, bo skacze na własny rachunek, w kolejnym konkursie można się poprawić. "Drużynówek" natomiast nie organizuje się tak dużo.
Czy resztę sezonu potraktuje pan ulgowo? Treningi i przygotowania do zawodów ulegną zmianie?
Przygotowania będą wyglądały tak samo. Trzeba dawać z siebie wszystko i walczyć do końca także w Pucharze Świata. Poza tym, po turnieju skandynawskim przyjdą loty. Nie ukrywam, że dla mnie to szczególne zawody. Skakanie sprawia ogromną frajdę szczególnie kiedy konkurs jest rozgrywany na "mamucie".
Muszę zadać jeszcze jedno pytanie. "Prezent" dla Thomasa Morgensterna już kupiony?
(śmiech) Na razie nie. Koledzy się ze mnie śmiali po konkursie i stwierdzili, że jestem specjalistą od prezentów, więc ja powinienem wymyślić coś dla Thomasa. Myślę jednak, że wszyscy musimy uzgodnić co i jak mamy zamiar wręczyć. W końcu, niektórzy po mistrzostwach mówili, że był naszym piątym zawodnikiem. Zgłosił problem i tym nam pomógł. Przedstawiciele FIS-u mówili, że rozpatrzą wniosek, ale potem ktoś inny zwrócił uwagę na sprawę. Chodzi o Niemców. Oni mają austriackich trenerów i to oni toczyli rozmowy w związku z problemem, jaki wyniknął.
Piotr Żyła: Wtedy mówiłem o planie minimum. Wiadomo, że mistrzostwa świata rządzą się swoimi prawami. To jest krótka seria konkursów raz na dwa lata. Myślę, że nie mogę mieć do siebie pretensji, że nie wywalczyłem wyższego miejsca. Nie przepadam za skoczniami w Predazzo - mają płaski rozbieg. To oczywiście nie jest wytłumaczenie mojej dyspozycji, ale uważam, że i tak dobrze skakałem na mistrzostwach świata. Nie osiągnąłem super wyników, ale cel, jaki sobie postawiłem został zrealizowany.
Nawet, jeśli noga nieco się powinęła w konkursach indywidualnych, to niedosyt został zrekompensowany przez medal wywalczony z drużyną.
Zdecydowanie tak. Mieliśmy w zespole mistrza świata, bez którego medal nie byłby możliwy. Kamil skakał rewelacyjnie zarówno na normalnym, jak i dużym obiekcie. Dla mnie to było niezwykle istotne, aby wspomóc kolegów z drużyny swoimi skokami i powalczyć o medal. Jak wiadomo, cel został osiągnięty, ale emocji związanych z punktami było naprawdę dużo.
Jak rodzina zareagowała na pana sukces?
Wszyscy się cieszyli, każdy mi gratulował, delikatnie poświętowaliśmy. Natomiast w dzień, w którym przyjechałem nie zdążyłem nawet wnieść torby do domu, bo córka od razu przyszła do mnie i prosiła, żebym ją wziął na ręce. Nie chciała mnie puścić, pół godziny minęło zanim wróciłem po sprzęt (śmiech). Bardzo się stęskniła.
Czy po sukcesie w konkursie drużynowym można stwierdzić, że wreszcie narodziła się tak długo oczekiwana przez kibiców, potrafiąca rywalizować z najlepszymi reprezentacja Polski?
Na pewno drużyna jest teraz bardzo silna. Niezależnie od tego, kogo trener nie zdecydowałby się wystawić to i tak uzyskalibyśmy dobry wynik. Ponadto, mamy zawodników, którzy dobrze sobie radzą w Pucharze Kontynentalnym, jak Łukasz Rutkowski czy Jasiu Ziobro. Są też świetni juniorzy, jak choćby Klimek Murańka, Olek Zniszczoł, Krzysiek Biegun... W Polsce trenuje coraz więcej naprawdę dobrych zawodników. Poziom się "dźwignął" i to bardzo.
Przed kadrą kolejny konkurs drużynowy, tym razem w Lahti. Chyba trudno będzie o taką motywację, jaką mieliście państwo w Predazzo.
Motywacja na pewno będzie. Każdy konkurs jest ważny, szczególnie, jak się skacze dla drużyny. Wtedy chce się zaprezentować, jak najlepiej, żeby pomóc kolegom. Przed występem nie ma zbytnich kombinacji. Po prostu, skaczę tak, jak potrafię najlepiej. Poza tym, po nieudanych indywidualnych zawodach nie ma do konkretnego zawodnika pretensji, bo skacze na własny rachunek, w kolejnym konkursie można się poprawić. "Drużynówek" natomiast nie organizuje się tak dużo.
Czy resztę sezonu potraktuje pan ulgowo? Treningi i przygotowania do zawodów ulegną zmianie?
Przygotowania będą wyglądały tak samo. Trzeba dawać z siebie wszystko i walczyć do końca także w Pucharze Świata. Poza tym, po turnieju skandynawskim przyjdą loty. Nie ukrywam, że dla mnie to szczególne zawody. Skakanie sprawia ogromną frajdę szczególnie kiedy konkurs jest rozgrywany na "mamucie".
Muszę zadać jeszcze jedno pytanie. "Prezent" dla Thomasa Morgensterna już kupiony?
(śmiech) Na razie nie. Koledzy się ze mnie śmiali po konkursie i stwierdzili, że jestem specjalistą od prezentów, więc ja powinienem wymyślić coś dla Thomasa. Myślę jednak, że wszyscy musimy uzgodnić co i jak mamy zamiar wręczyć. W końcu, niektórzy po mistrzostwach mówili, że był naszym piątym zawodnikiem. Zgłosił problem i tym nam pomógł. Przedstawiciele FIS-u mówili, że rozpatrzą wniosek, ale potem ktoś inny zwrócił uwagę na sprawę. Chodzi o Niemców. Oni mają austriackich trenerów i to oni toczyli rozmowy w związku z problemem, jaki wyniknął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz