MAGAZYN PS: Maciek Kot mówił nam jakiś czas temu, że mieszka podczas zgrupowań z pani mężem, bo Piotrek zawsze ma dobry humor. W domu też tak jest?
Justyna Żyła: Tak. Zawsze powtarza, że trzeba się cieszyć. Bo wszyscy żyją i są zadowoleni. I pyta: dlaczego masz smutną minę? Zawsze taki jest.
Nie ma gorszych dni?
Na pewno ma, ale są one związane ze skokami. Jeśli chodzi o życie rodzinne - nie. Stara się być zawsze dobrym duchem w naszym związku.
Często rozmawiacie o skokach?
Bardzo często. Nie da się tego tematu wyłączyć, nie ma takiej możliwości. Wraca z zawodów i żyje tym cały czas. Skoki są na drugim, jeśli nie nawet na pierwszym planie.
Z czym rywalizują?
Z dziećmi. Mam nadzieję, że one są jednak na pierwszym miejscu.
Pani się zna na skokach?
Coś tam o nich wiem. Oglądam zawody i żyję tym skakaniem, odkąd Adam (Justyna jest kuzynką Adama Małysza - przyp. red.) zaczął odnosić pierwsze sukcesy.
Mówi mu pani co zepsuł czy raczej tylko klepie po plecach?
Może to brzydko zabrzmi, ale mówię mu często: spinamy dupę i jedziemy dalej! Staram się go pozytywnie nakręcać.
Boi się pani kiedy Piotrek skacze?
W Planicy tak, boję się. Na normalnych skoczniach nie czuję lęku o niego. Mówi zawsze, żebym się nie bała, bo przecież może też skręcić nogę na schodach czy zabić się, jadąc autem.
Superpociecha.
Tak, super... A jeśli chodzi o skoki, to przecież trenuje od dziecka, więc mam nadzieję, że nie ma się czego bać.
Piotrek mówi jednak, że marzy o tym tak długim skoku, żeby go na końcu "poskładało".
Właśnie. I dlatego kiedy w czwartek w Planicy żona Łukasza Kruczka, Agata powiedziała mi, że Piotrek miał problemy na progu powiedziałam, że ja tam nie idę. Zapytała dlaczego, bo przecież Piotrek wie, co ma robić. Odpowiedziałam pytaniem czy słyszała o jego marzeniu. Wtedy przyznała, że już rozumie skąd moje obawy. Byłam jednak na skoczni. Ale przyznam szczerze: pikawa mocno pracowała, myślałam: "żeby tylko cały wylądował".
Była pani gotowa na to wszystko, co się wydarzyło na koniec sezonu? Zwycięstwo, miejsce na podium. Działo się!
Nie, zdecydowanie nie. Zawsze mówiło się o Adamie, czyli superskoczku i legendzie. A Piotrek stał się sławny przed największymi sukcesami. To było zawsze takie... On sam patrzył na Facebooka i się dziwił skąd tyle tych lajków. Według mnie on stoi obok tego wszystkiego i mam nadzieję, że dalej tak będzie. Sodówka mu nie grozi.
Kiedy słucha pani tych wszystkich jego wywiadów, to co pani myśli?
On to robi naturalnie, często pod wpływem adrenaliny po skoku. Zawsze taki jest. Ostatnio mój tata przyznał, że nigdy nie oglądał wywiadów z Piotrkiem, ale po wygranej w Oslo przejrzał całego Youtuba i powiedział, że już się nie dziwi, dlaczego tylu ludzi kibicuje Piotrkowi.
Pani mąż bywa poważny?
Nie przypominam sobie jakiejś sytuacji w ostatnim czasie, żeby tak było. Tak naprawdę bardzo go zdenerwować, on sam tak mówi, potrafię tylko ja. Też mam jakiś talent (śmiech).
Jak wam się żyje? Możecie spokojnie iść do kina?
Zupełnie zwyczajnie. Nikt nam nie przeszkadza.
To się może zmienić.
Oby nie.
Widziała pani z bliska co się działo z rodziną Małyszów. Pewnie żadnemu skoczkowi w takiej skali już się to nie przydarzy, ale w części pewnie tak.
Pamiętam sytuację, kiedy Karolina (córka Adama Małysza - przyp. red.) była mała. Adam czy Iza chcieli jej zrobić zdjęcie, a ona uciekała, bo była przerażona. Myślała, że to kolejni dziennikarze czy telewizja. Chciałabym tego za wszelką cenę uniknąć. To nic fajnego.
Tymczasem przed Piotrkiem wizyty w znanych programach i jego popularność będzie cały czas rosnąć...
Skoki bez mediów i całej otoczki nie byłyby takie jak teraz. On się w tym wszystkim chyba dobrze czuje. Tu nowa czapka, tam okulary. Ma jednak coś z showmena. Nas, jako rodzinę, ominie to z boku.
Ma pani z niego jakiś pożytek z domu? Ostatnio mówił, że po sezonie idzie w góry i pograć w piłkę.
Raczej tak. Choćby nie chciał, to dzieci i tak na niego wskakują. Kuba i Karolinka powtarzają tylko tata i tata. Mama mogłaby wyjechać na dwa miesiące i penie nie zauważyłyby tego... Chyba że trzeba zrobić obiad. A w góry pewnie wyciągnie Adama. Rok temu Piotrek na przykład wrócił z takiego wyjścia zadowolony, a Adam powtarzał tylko: "wody". Pytam dlaczego, a on, że "już nie może tak zasuwać".
Nie boi się pani tej aktywności męża? To groźne dla zawodowego sportowca.
Kiedyś tak, bałam się. Mówiłam mu, że skacze od dziecka i szkoda nabawić się głupiej kontuzji, grając w piłkę. Powiedział, że to jego hobby i dodatkowy trening. Walczyłam rok i spasowałam. Z nim się nic nie da zrobić. I tak mnie nie posłucha.
A w jakichś kwestiach da się go przekonać?
(długa cisza) Ostatnio przekonałam go w kwestii trzeciego dziecka. Powiedziałam, że nie dam rady i koniec. On chciał.
W tym sezonie wszystko ułożyło się też korzystnie finansowo. Piotrek mówił jednak, że już wyrósł z szaleństw.
Tak. Myślimy o budowie domu, bo mieszkamy w takim wielorodzinnym budynku. Na razie jednak jest dobrze, więc podchodzę do tego spokojnie.
Jakich szaleństw Piotra Żyły jeszcze nie znamy?
Najbardziej szaleje na weselach. W remizach i tym podobnych miejscach jest mistrzem. Dwa lata temu było wesele kuzynki. Byłam w ciąży z Karolinką i przypadła mi rola pilnującej towarzystwa, a Piotrek z Adamem biegali o drugiej w nocy wokół ronda. Wesoło było. Kolejna sytuacja związana z weselem to powrót do domu dziesięć kilometrów piechotą. Prosiłam go, żebyśmy szli do domu, a on uznał, że skoro wszyscy chcą go wyrzucić, to on wraca sam.
Nie sposób się nudzić.
No nie...
Da się porównać Piotrka i Adama?
Obaj są uparci. Chyba tylko tyle.